piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział 21

   Od tajemniczego telefonu do Emilii minął tydzień. Jednak ona nawet na moment o tym nie zapomniała. Czuła się dość dziwnie, wychodząc z domu i mając świadomość, że ktoś może ją obserwować. Obawiała się, że ten ktoś z powodu dla niej niewiadomego chce ją zastraszyć. Tylko, właśnie, dlaczego? Tego nie wiedziała. Przecież nikomu nic nie zrobiła, żeby posuwać się do czegoś takiego. Aż zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno? Ale nic nie przychodziło jej do głowy.
   Emilia zeszła do kuchni. Był niedzielny poranek, więc nie musiała iść do pracy. Ubrana w zwykłe szare dresy, wracała ze szklanką soku pomarańczowego do swojego pokoju, kiedy natknęła się na Danny'ego.
   Mężczyzna w minionym tygodniu wprowadził się do Zielonków. Nie miał ze sobą zbyt wielu rzeczy. Jedynie jedną walizkę. Dostał sypialnię, która służyła jako pokój gościnny. Domownicy przyjęli go bardzo miło. Powoli czuł się w willi Zielonków coraz bardziej swobodnie. Na samym początku robił wszystko, żeby schodzić wszystkim z drogi, bardzo mało przebywał w domu, jakby nie chciał się narzucać.  Willa Zielonków z Danny'm stała się o wiele weselsza. Potrafił rozbawić każdego. Nawet Sarę. Kobieta bardzo się zmieniła przez ten tydzień. Pierwszym, co rzucało się w oczy był jej coraz częstszy uśmiech. Emilia była w szoku z tego jak się zmieniła. A to był tylko jeden tydzień.
   - Wow, nie sądziłem, że kiedykolwiek zobaczę cię w dresie- powiedział, skanując Emilię od góry do dołu, jakby nie mógł uwierzyć własnym oczom.
  - Bardzo śmieszne- przewróciła oczami.- Też jestem człowiekiem- puściła mu oczko, omijając go i wchodząc na pierwszy schodek.
   - Wcale nie powiedziałem, że nie jesteś- spojrzał na nią.- Ale i tak ładnie wyglądasz- uśmiechnął się.
   - Nie podlizuj się- uśmiechnęła się, popijając soku ze szklanki.- Na mnie twoje tanie teksty nie działają.
   - To nie są tanie teksty! Mówię prawdę- oparł się o balustradę.- Naprawdę śliczny macie dom.
   - Wiem- uśmiechnęła się szeroko.- Gdzieś to już słyszałam.
   Danny pokręcił z rozbawieniem głową.
   - Gdzie idziesz?
   - Do pokoju- wzruszyła ramionami.- Mam wolny dzień, więc posiedzę w zaciszy mojej oazy.
   - Tak, taka oaza spokoju... A za oknem tętniący życiem Nowy Jork- zerknął w stronę drzwi wyjściowych.
   - A ty zamierzasz dzisiaj gdzieś wyjść?- przejęła pałeczkę.
   - Jeszcze nie wiem- wzruszył ramionami.- A co, mam to potraktować jako zaproszenie?- zakołysał brwiami.
   Emilia żartobliwie prychnęła.
   - Chciałbyś- klepnęła go lekko w ramię.- Sam sobie organizuj czas. A tata nie potrzebuje cię w firmie?
   - No właśnie nie. I nudzi mi się- wydął usta niczym małe dziecko. Dosłownie jakby tylko chciał, żeby Emilia mu coś zaproponowała.
   Blondynka wywróciła oczami. Pomyślała, że każdy facet ją otaczający to bachor. A raczej dość często tak się zachowywali.
  - Jak chcesz to chodź do mnie- uśmiechnęła się lekko.
  - Dobra- zgodził się prawie od razu.- Zaraz przyjdę.
  - Ok- lekko wzruszyła ramionami.
  Wspięła się w górę po schodach i weszła na drugie piętro, a następnie do swojego pokoju. Rozejrzała się, aby sprawdzić czy sypialnia jest w stanie ładu i składu, ale jak zawsze była. Dbała o to nie tylko Emilia, ale też sprzątaczka. Kobieta odstawiła pustą już szklankę na stoliku przy oknie. Spojrzała na okno. Przypomniał jej się prezent od tego kogoś. Poczuła ciarki w dole kręgosłupa. Oparła się o parapet i sięgnęła po swój telefon. Napisała szybkiego sms'a do Lucie, w którym pytała, czy wszystko w porządku. Następnie podeszła do swojej toaletki i usiadła na krześle przed nią. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Nie była przyzwyczajona do samej siebie bez makijażu. Zachciało jej się nagle płakać. Wcale nie chciała być dorosła. Chciała być znowu tą Emilią kłócącą się z mamą, ale mającą wsparcie w ojcu. Tą dziewczyną, która chodziła do szkoły, odrabiała lekcje, nie malowała się, nie miała w głowie spraw typu "problemy byłego". Z jednej strony chciała dużo zmienić, a z drugiej nic. A najgorsze było, że sama nie wiedziała, czego chce w życiu. Na pewno usamodzielnić się. A co dalej? W szkole muzycznej miała pracować tylko jakiś czas, więc nawet tego nie będzie miała.  Przeczesała palcami włosy. Żałowała nawet, że je pofarbowała.
   Otworzyła jedną z szuflad w toaletce i wyciągnęła pierścionek. Niby zwykły, ale dla niej najważniejszy ze wszystkich. Należał do Janiny- jej babci ze strony ojca. Zaczęła obracać go w palcach. Oparła głowę na dłoni i po prostu na niego patrzyła. Wspominała, jak to było, kiedy żyła, jak mieszkała przez rok w Polsce... Bardzo tęskniła za babcią, ale ona nigdy już nie miała prawa wrócić. Niestety. Ale takie jest życie.
   - Bardzo ładny- usłyszała za plecami. Podskoczyła w miejscu, gwałtownie się odwracając.
  Danny stał tuż przed nią i lekko się uśmiechał.
  - Przestraszyłaś się?- spytał rozbawiony.
  - Nie- skłamała, wstając.- Powinieneś zapukać.
  - Pukałem- Emilia zmarszczyła czoło. Niczego nie słyszała, a przecież nie była aż tak zamyślona.
  - Nie słyszałam- ominęła go i ruszyła przez pokój. Zatrzymała się w połowie, kiedy usłyszała mężczyznę.
  - Fajnie tu masz- rozglądał się po pomieszczeniu.
  - Dzięki. Zauważyłam, że wszystko w tym domu ci się podoba.
  - Bo macie odpicowany dom.
  - Twój nie jest gorszy- zauważyłam.
  - Tsa.. mój, a będą mieszkać w nim obcy ludzie- westchnął.
  - Przykro mi..- powiedziała po chwili ciszy.
   Nie odpowiedział.
   - Nie wiem czy zauważyłaś, ale mężczyźni przy tobie dziecinieją- zmienił nagle temat.
Zaśmiała się.
  - Zauważyłam. Nie wiem, dlaczego tak jest.
  - Ja też nie wiem- rozmowa jakoś im się nie kleiła.
  - Może obejrzymy coś w sali kinowej?- zaproponowała od niechcenia.
  - Sala kinowa... Chodźmy.
  Wyszli z sypialni Emilii i skierowali się w stronę drzwi na drugim końcu korytarza. Emilia uruchomiła sprzęt i usiadła obok Danny'ego.
   - Co to?- spytał, patrząc na ekran, gdzie zaczynał się film.
   - "Szybcy i wściekli"- uśmiechnęła się szeroko.- Czekaj!- zerwała się nagle na równe nogi. Sięgnęła po pilota i zatrzymała odtwarzanie filmu. Danny spojrzał na nią zaskoczony.- Jeszcze popcorn- powiedziała jakby to było oczywiste.
   - To nie jest przecież konieczne..
   - Niekonieczne?- podniosła jedną brew do góry.- Nie da się nic oglądać, nie jedząc!- machnęła ręką.- Idę po coś do jedzenia, a ty tu czekaj. Tylko nie oglądaj beze mnie- pogroziła żartobliwie palcem, kiedy już była koło drzwi.
   - Niczego nie tknę- obiecał.
   Uśmiechnęła się i wyszła. Zbiegła po schodach do kuchni i zaczęła buszować po szafkach. Jak zwykle były zapełnione. Zabierała żelki, ciastka, batony, chipsy i oranżadę. Podśpiewując pod nosem, wróciła do sali kinowej, gdzie siedział Danny.
   - Ty masz zamiar to zjeść w ciągu dwóch godzin?- był w szoku.
   - Jasne- wzruszyła ramionami, siadając obok niego.- I ty mi w tym pomożesz.
   Otworzyła paczkę ciastek i żelek. Położyła je między nimi i podała puszkę oranżady Danny’emu. Drugą zostawiła sobie. Sięgnęła po słodycz w kształcie długiego, żelkowego węża i odgryzła kawałek.
   Zaczął się film.
   - Nie krępuj się tylko bierz- powiedziała, nie odrywając wzroku od ekranu.
   Danny pokręcił z rozbawieniem głową i wrzucił do ust ciastko.

***

   - Mogę ci coś zagrać?- spytała Jenifer, kiedy siedziały w niewielkiej sali z pianinem.
   - Jasne. Chętnie posłucham- uśmiechnęła się.
   Dziewczyna usiadła przy instrumencie, wyciągnęła nuty i zaczęła grać, naciskając odpowiednie klawisze, bardzo śliczny utwór. Emilia go nie znała.
  - Co to takiego?- spytała, gdy dźwięki ustały.
   - Bez nazwy- wzruszyła ramionami.- Bo... to moje- machnęła ręką w stronę kartek z nutami.
   - Naprawdę?- Emilia była pod wielkim wrażeniem.- To jest świetne- zachwycała się.- Masz niezwykły talent, naprawdę.
   - Dziękuję- lekko się zarumieniła.- Kurcze, Emily, muszę pójść po swoją teczkę do salo nr 25!- zerwała się na równe nogi. Ruszyła, ale zahaczyła o szelkę własnej torby, leżącej na podłodze. Wylądowała na ziemi jak długa. Syknęła.
   - Jenifer, nic ci nie jest?!- Emilia w sekundzie znalazła się przy niej.
   - Nie, wszystko w porządku- zapewniła. Zachichotała.
   - Uważaj- pomogła jej wstać. Jej wzrok zatrzymał się na dłoni dziewczyny.- Krwawisz- złapała jej kończynę.
   - To nic takiego- poruszyła się niekomfortowo. Nagle bardzo spoważniała.
   - Jenifer, to nie wygląda dobrze- Emilia popatrzyła na nią przestraszona.
   - Tu- wskazała na podłogę- musiał leżeć jakiś odłamek szkła czy coś- wzruszyła ramionami.
   Emilia patrzyła na nią niepewnie. Rana była niewielka- zwykłe skaleczenie, ale jak na taką małą rankę, było bardzo dużo krwi. Czerwona ciecz spływała po jej nadgarstku i kapała na podłogę.
   - Poczekaj, mam chusteczki higieniczne- kobieta podeszła do swojej torebki i wyciągnęła paczkę białych chusteczek.- Jenifer, może powinnam cię zaprowadzić do…
   - Nic mi nie jest- przerwała jej nerwowo.
   - Jesteś pewna? To…
   - To tylko skaleczenie- odwróciła się do niej tyłem i zabrała swoją torbę z podłogi.
   - Z bardzo dużą ilością krwi- zauważyła. Przeczesała swoje blond kosmyki dłonią.
   - Pójdę po teczkę- ruszyła w stronę wyjścia.
   - Weź chociaż chusteczki- zatrzymała ją. Jenifer odwróciła się i przyjęła tą niewielką pomoc.
   - Dzięki. Na razie- uśmiechnęła się lekko i zniknęła za drzwiami.
   Emilia przez jakiś czas nie ruszyła się z miejsca. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Te siniaki, teraz krew nie były normalnym zjawiskiem. Tego była pewna. Tylko nie wiedziała w dalszym ciągu, czego były to skutki. Niewiele się zastanawiając, wyszła z pomieszczenia i skierowała się do pokoju nauczycielskiego. Nikogo tam nie było. Wcześniej nawet na to nie wpadła, ale postanowiła sprawdzić wszystkie informacje Jenifer. Odnalazła odpowiedni dziennik i sprawdziła miejsce zamieszkania dziewczyny. Serce dudniło jej w piersi niemiłosiernie szybko. Bała się dowiedzieć się, że Jenifer pochodzi z jakieś ubogiej dzielnicy. W końcu uczyła się w tej szkole dzięki stypendium. a wtedy miałaby już swoją teorię, a raczej domyślenia. Pierwsze co przyszło jej na myśl to, że rodzina dziewczyny miała nieciekawą sytuację w domu. Do tego przemknęło jej przez myśl, że jest u nich stosowana przemoc domowa. Wtedy wytłumaczalne byłyby te siniaki, ale wolała nawet tak nie myśleć. Chciała być dobrej myśli.
   - 28th Street. Brooklyn- przeczytała na głos.
   Zmarszczyła czoło. Nie spodziewała się, że dziewczyna mieszka tak daleko od szkoły. Codziennie musiała dojeżdżać. Wyciągnęła z torebki notes i długopis. Zapisała pełny adres i odłożyła dziennik na swoje miejsce. Miała ochotę sprawdzić kartę Jenifer, ale nie mogła. Były one w gabinecie dyrektora.
   Opuściła pokój i wyszła na zewnątrz. Wsiadła do swojego  samochodu i włączyła się do ruchu. Ale nie pojechała w stronę swojego domu tylko na Brooklyn. Musiała mieć pewność, że dobrze kojarzy tą ulicę. Wydawało jej się, że była.. normalna. Nie panowało tam żadne ubóstwo. Ale dla własnego spokoju chciała to sprawdzić.
   Kilkanaście minut później była na miejscu. Stanęła niedaleko budynku, w którym mieszkała Jenifer. Spojrzała na kamienicę. Wyglądała przeciętnie. Zbudowana z brązowej cegły, trzypiętrowa i zadbana. Emilia odetchnęła z ulgą. Wykluczało to najgorsze, ale wciąż nic nie wiedziała.
   Wracając do domu, nie myślała o niczym innym jak o Jenifer i jej życiu. Bała się o dziewczynę. Bardzo ją polubiła, ale to wszystko, co zobaczyła było niepokojące. Chciała jej pomóc, ale nie wiedziała jak. Nawet nie wiedziała, czy była potrzebna jej pomoc.

   Do willi wróciła jakiś czas później. W holu ściągnęła płaszczyk i skierowała się do salonu. Przeżyła niemałe zaskoczenie, kiedy zobaczyła tam Kamila, Danny’ego i jakiegoś faceta, siedzących przy stole. Zmarszczyła czoło, ale szybko wróciła do neutralnego wyrazu twarzy.
   - Dzień dobry- przywitała się.
   - Witamy- obcy mężczyzna skinął w jej kierunku głową.- Rozumiem, że to pana córka?- spytał Kamila.
   - Rzecz jasna- przytaknął.- Emily, to pan Derek Maddison- przedstawił. Emilia skinęła głową na znak, że przyjęła tą informację do świadomości. Spojrzała katem oka na Danny’ego. Siedział na krześle z założonym rękoma na klatce piersiowej. Po wyrazie jego twarzy można było odgadnąć, że nie był z czegoś zadowolony.
   - O co chodzi?- chciała się dowiedzieć.
   Mężczyzna  wyciągnął ze swojej teczki jakieś papiery i rozłożył je na stole.
   - Przyszedłem tu, aby dokonać przepisu firmy z pana Kamila Zielonka na Emilię Zielonka- odpowiedział formalnie. Trochę śmiesznie wymówił jej imię. We wszystkich jej papierach widniało jej polskie imię.
   Nagle dotarło do niej, co powiedział pan Maddison.
   - Że co?- spytała podniesionym tonem.- Chwila, jakich firm?
   - Firmy transportowej i hotelu- odpowiedział Kamil spokojnie.
   Emilia wytrzeszczyła oczy. Zastanawiała się, czy jej ojciec myślał, że jak zechce zrobić to z zaskoczenia, to ona ulegnie?
   - To są chyba jakieś żarty. Nie chcę żadnej firmy transportowej ani hotelu- powiedziała stanowczo.
   Derek patrzył na zgromadzonych zdezorientowany.
   - Mówiłem ci, Kamil- pierwszy raz odezwał się Danny.- Mówiłem, że nie będzie chciała tych firm, a ty się uparłeś.
   - Czyli pani odmawia?- spytał dla pewności Maddison.
   - Tak.
   - Nie.
   Powiedziała równocześnie z Kamilem. Spojrzała na niego wściekła.
   - Przepraszam pana. Zamienię z córką słówko- wstał i złapał Emilię za łokieć, prowadząc w stronę swojego gabinetu. Wyrwała mu się, ale posłusznie weszła do pomieszczenia.
   - Czy ty do cna zwariowałeś?!- krzyknęła, kiedy tylko zamknęły się drzwi.
   - Nie tym tonem- ostrzegł.
   - Przepraszam- bąknęła.- Ale co ty wyprawiasz?- spytała spokojniej. Oparła się biodrem o biurko ojca, który stał naprzeciwko niej.
   - Chcę, żebyś przyjęła te firmy. Tylko te dwie.
   - Tak?- podniosła jedną brew do góry.- Teraz dwie, ale za jakiś czas znowu będziesz wymagał ode mnie, że przejmę kolejne! Tato, ja się na tym nie znam!
   - Nauczysz się.
   - Nie chcę twoich firm. Dlaczego tego nie rozumiesz?
   - Będę ci pomagał, ale chcę mieć pewność, że będą twoje.
   - Sprzedaj je. Ja nie umiem zajmować się hotelem, a tym bardziej firmą transportową.
   - Jak nie te to możesz wybrać sobie inne moje nieruchomości.
   - Naprawdę nie dasz mi spokoju?- pokręcił przecząco głową.
   - Emilia, spójrz obiektywnie. Masz dwadzieścia cztery lata, niedługo dwadzieścia pięć, pracujesz w szkole muzycznej za marne gorsze, kiedy możesz spokojnie prowadzić firmę z moją pomocą chociaż na początku i żyć w pełnym luksusie. Nawet na własną rękę.
   - Proszę cię- prychnęła.- Czy ty wierzysz w to, że mama dałaby mi się wyprowadzić? Bo ja nie. Szanuję was, dlatego jeszcze wbrew wam się nie wyprowadziłam, bo mogłabym- założyła ręce na piersiach.
   - Ale ty jesteś uparta…
   - Tak, jestem uparta, ale po kimś to mam- zauważyła.- Tato- spróbowała jeszcze raz- nie jestem gotowa, żeby nawet z  tobą prowadzić jakąś działalność.
   - Masz do tego predyspozycje.
   Emilia fuknęła pod nosem i szybkim krokiem opuściła gabinet. Wiedziała, że nic nie wskóra. Słyszała, jak Kamil ją wołał, ale nie zwracała na to uwagi. Szła prosto do salonu, gdzie czekał Derek Maddison i Danny.
   - Przepraszam, że musiał pan czekać, ale do żadnego przepisywania tu nie dojdzie- mówiła ze złością.
   Do pomieszczenia wszedł Kamil.
  - Emilia, co robisz?- spytał po polsku, co było rzadkością.
   - To co widzisz- odpowiedziała także w  tym języku.- Może pan odejść. Przykro mi, że zajęliśmy panu czas- zwróciła się do gościa po angielsku.
   - Emilia, przestań- Kamil złapał ją za łokieć, ale wyrwała mu się.
   - Przestań?! To ty przestań! Nie przejmę tutaj, a tym bardziej dzisiaj żadnej twojej działalności! Dotarło?!- wydarła się. Straciła nad sobą kontrolę.
   Derek wstał i zaczął zbierać wszystkie dokumenty, a Danny podszedł do Emilii. Pierwszy z mężczyzn także ruszył w ich kierunku.
   - Skontaktujemy się, panie Kamilu- powiedział.- Do widzenia- skinął głową.
   - Do widzenia- odpowiedziała Emilia, na chwilę tylko na niego zerkając.
   Danny obserwował kobietę uważnie. Nie wiedział, jak się zachować.
   - Emilia, co ty zrobiłaś?- Kamil wciąż mówił po polsku.
   - Nie widzisz? Doskonale wiesz, co zrobiłam, więc się głupio nie pytaj! Mam dość, rozumiesz?! W ogóle mnie nie słuchasz tylko robisz, co ci się podoba! Zachowujesz się jakbyś żył w jakiś własnym świecie!
   - Pamiętaj, że jestem twoim ojcem i masz mnie szanować.
   - Szanuję cię, ale przekroczyłeś dzisiaj wszelkie granice- wymachiwała rękoma.
   - Emilia, chcę dla ciebie dobrze..
   - Dobrze?!  W takim razie, patrzyłbyś, czy będę szczęśliwa, a nie czy twoja firma będzie moja! Prawda jest taka, że o trylion razy szczęśliwsza jestem w szkole muzycznej, pracując, jak ty to nazwałeś, za marne grosze- zrobiła w powietrzu palcami cudzysłów- niż siedząc w tej zakichanej willi i w tych luksusach!
   Do pomieszczenia weszła Sara. Słyszała część zajścia.
   - Uspokójcie się- powiedziała. Emilia obrzuciła ją spojrzeniem.
   Danny stał zdezorientowany. Nic nie rozumiał i to doprowadzało go do szału. Próbował wyłapywac jakieś słowa, czy coś, ale na nic się to zdawało. Nie umiał tego języka nawet troszeczkę.
   - Mam się uspokoić? W ogóle by do tego nie doszło, gdyby nie tata i jego głupie pomysły!
   - Chciał dobrze- broniła męża.
   Emilia wyrzuciła ręce w powietrze.
   - A co się stało, że nagle polski sobie przypomnieliście? Nie chcecie, żeby Danny zrozumiał o czym mówimy?
   - To wy tu krzyczeliście po polsku- zauważyła.- Ale też dobrze, że tak było. Ten biedny chłopak nie musiał słuchać tego jak pokazujesz zero szacunku w stosunku do ojca.
   Emilia wytrzeszczyła oczy.
   - A on pokazuje mi jakiś szacunek?- zaczęła mówić po angielsku.- Ja go bardzo szanuję, ale to już jest szczyt wszystkiego!
   - Robisz wielkie coś z niczego- bąknął Kamil.
   - Co?- pokręciła głową.- Nie... Normalnie nie wytrzymam- położyła dłoń płasko na czole.- Zapamiętaj raz na zawsze. Nie chcę twoich firm, jasne? A przynajmniej nie teraz, ale nie myśl, że jak będziesz tak na mnie nalegał, zmienię zdanie.
   Nie czekając na jakiekolwiek reakcje wyszła szybkim i gwałtownym krokiem z salonu, wbiegła po schodach i weszła do swojej sypialni. Z impetem zamknęła za sobą drzwi i rzuciła się na łóżko. Miała ochotę wyładować swoją złość na czymś, ale nic odpowiedniego nie miała pod ręką. Poduszka by nie wystarczyła. Po jakimś czasie takiego leżenia, usłyszała pukanie. Przeklęła pod nosem, myśląc, że to jedno z jej rodziców. Nic nie odpowiedziała. Usłyszała, jak drzwi się otwierają, a następnie zbliżające się kroki. Ktoś usiadł na rogu łóżka, ale ona nadal nawet nie drgnęła.
   - Mówiłem mu, że to zły pomysł- był to Danny.
   - Mówić sobie każdy może, ale on i tak zrobi swoje. To jest mój ojciec. Jego nie zrozumiesz- podniosła się i usiadł na łóżku po turecku. Mężczyzna patrzył na nią uważnie.
   - Nic nie zrozumiałem z tego co tam krzyczeliście i  w pewnym sensie się cieszę. Przyszedłem porozmawiać.
   - O czym?
   - O tym całym zajściu. Rozumiem cię i myślę, że dobrze zrobiłaś.
   - Też tak uważam. On nie potrafi zrozumieć, że niczego nie chcę!- pożaliła się.
   - po prostu patrzy na to wszystko inaczej niż ty.
   - Bronisz go, bo to twój szef.
   - Nie- pokręcił przecząco głową.- Jesteś teraz zła, on także, a tylko ja w tej chwili potrafię ocenić sytuację taką jaką jest. Tak mi się wydaje- wzruszył ramionami.
   - Może masz rację, ale ja zdania nie zmienię.
   Rozmawiali jeszcze dość długo. Nie tylko o całej tej sytuacji. Jakoś z tematu do tematu przeszli nawet do pogody. Emilia musiała przyznać, że źle oceniła Danny’ego na samym początku ich znajomości. Okazał się być fajnym mężczyzną. Już wiedziała, że go zaczęła lubić. A upewniła się w tym po ich rozmowie. Potrafił wszystko obrócić w żart, ale też za chwilę być całkiem poważny.
   W nocy, kiedy nie mogła zasnąć, uśmiechała się sama do siebie. Jeszcze nie tak dawno chciała za wszelką cenę unikać tego mężczyzny, a teraz gotowa była sama iść do niego i spędzać wspólnie czas. W pewnym momencie przyszło jej na myśl, że jednak za szybko mu zaufała, ale odsunęła to od siebie równie szybko.

piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział 20

   - Będę za wami bardzo tęskniła- Emilia pociągnęła nosem, wciąż trzymając w objęciach Corey.- Nie puszczę cię- zaśmiała się przez łzy.
   - Ja też będę tęskniła, ale jeszcze się przecież zobaczymy- zapewniła.
   Blondynka dała brunetce zrobić dwa kroki w tył. Prawie od razu Jake oplótł ją dłonią w pasie. Wyglądali słodko.
   Corey i Jake wyprowadzali się do Miami tak jak sobie zaplanowali. Kupili tam mieszkanie i znaleźli już nawet pracę. Chcieli właśnie tam rozpocząć całkiem nowe życie. Życie razem. Byli bardzo dopasowaną parą i każdy to mógł powiedzieć. Niejedna osoba powiedziałaby, że byli sobie od samego początku pisani. Uzupełniali się nawzajem, tworząc tym samym parę idealną. Oboje mieli jakieś wady, ale akceptowali siebie takimi jakimi są. I to było najpiękniejsze. Kochali się bardzo szczerze i bezinteresownie, a takiej miłości nie da się znaleźć tuż za rogiem.
   - Odezwijcie się- dopowiedziała jeszcze, kiedy wsiadali do taksówki, którą mieli pojechać na lotnisko.
   - Odezwiemy się. Jasne, że się odezwiemy- Corey pomachała dłonią Emilii, a ta odmachała młodemu małżeństwu, zanim odjechali.
   Westchnęła i wsiadła do swojego samochodu. Nie miało sensu dalsze stanie pod budynkiem, gdzie wcześniej mieszkało młode już małżeństwo.
   Pod willą była kilkanaście minut później, kiedy zadzwonił jej telefon. Odnalazła go w torebce i przycisnęła do ucha, nie sprawdzając nawet, kto dzwoni.
   - Słucham?
   - Witaj, Emily- odezwał się męski głos.
   - Kto mówi?- spojrzała szybko na ekran komórki. Numer był zastrzeżony.
   - A jak myślisz?
   - Kevin?- jej serce zaczęło bić szybciej.
   Nie odpowiedział.
   - Dobra, rozłączam się.
   - A może jednak powinniśmy najpierw porozmawiać?- wyszeptał.
   - Nie, jeśli nie dowiem się, kim jesteś- pomyślała, że ktoś robi sobie z niej żarty, ale kto?
   - Jesteś śliczna, wiesz o tym?
   Zakończyła połączenie. Nie zdążyła nawet odłożyć komórki na jej miejsce w torebce, kiedy zadzwoniła w jej dłoni.
   - Myślisz, że tak łatwo jest się mnie pozbyć?- spytał ten sam męski głos.
   - Kim jesteś?- spytała rozdrażniona.
   - Kimś, kogo nawet się nie spodziewasz.
   Nie powiedziała nic.
   - Wiem, że tam jesteś- powiedział.
   - Kto mówi?- przestawało to być dla niej żartem.
   - Możesz się rozłączać, ile zechcesz, nie odzywać się, ale nie uciekniesz. Jestem wszędzie tam, gdzie ty... Patrzę, obserwuję.
   Rozejrzała się odruchowo. Widziała dużo ludzi- tak jak zawsze. W końcu była w Nowym Jorku. Po chodniku chodziło multum osób, które właśnie wracali z pracy lub też po prostu gdzieś się śpieszyli, non stop przejeżdżały samochody- nic nowego. Zaczynało robić się ciemno, więc poczuła lekki strach. Wysiadła z samochodu.
   - Czy to jakiś głupi żart?- wciąż miała cichą nadzieję, że tak.
   - Potraktuj to jako ostrzeżenie- miał miękki aksamitny głos.
   - Ostrzeżenie przed czym?- stanęła na schodach prowadzących do drzwi.
   - Żebyś była grzeczną dziewczynką. Będziesz grzeczną dziewczynką?... Dla mnie?
   Emilia ze zdziwienia aż otworzyła usta. Ponownie się rozłączyła, ale tym razem telefon już nie zadzwonił. Wbiegła po schodach do drzwi i wpadła do willi. Serce waliło jej jak oszalałe. Nie mogła uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Zastanawiała się, czy to był głupi żart? Ale nigdy wcześniej w jej życiu się takie nie zdarzały. Nawet sama nie potrafiła określić, co czuje. Miotały nią przeróżne emocje.
   Unormowała oddech, co było nie lada wezwaniem i ruszyła w kierunku salonu, skąd dobiegały ją strzępki rozmów. Im bliżej była tym wyraźniejsze były słowa.
   Kiedy weszła do pomieszczenia oczy Sary, Kamila i Danny'ego skierowały się na nią. Ostatni od razu wstał.
   - Cześć- przywitał się.
   - Cześć- patrzyła zaskoczona na zebranych. Nie było to w ich stylu tak siedzieć przy kawie i rozmawiać. A przynajmniej nie w stylu Kamila.
   - Emily, dobrze, że jesteś. Musimy porozmawiać- ojciec Emilii wskazał, aby usiadła. Zrobiła to, zakładając nogę na nogę.
   - Słucham.
   - Zaproponowaliśmy Danny'emu, żeby tu zamieszkał- powiedział bez jakichkolwiek wstępów.
   Emilia wytrzeszczyła oczy. Takiej wiadomości się nie spodziewała. Jeszcze powiedzianej ot tak po prostu, jak gdyby to było nic. Zakłopotany widocznie Danny bawił się palcami. Musiała być to dla niego trudna sytuacja.
   - Danny będzie wynajmował swój dom, żeby spłacić długi- kontynuował.- Mam nadzieję, że nie jest to dla ciebie problem- spojrzał na nią znacząco.
   Nie odpowiadała przez parę sekund. Nie wiedziała, co myśleć. Nagle mówią jej, że ma z nimi zamieszkać Danny. Rozumiała, że miał kłopoty, chciała mu przecież nawet jakoś pomóc... Ale od razu mieszkać z nim pod jednym dachem? Mogli ją chociaż wcześniej uprzedzić. Przygotowałaby się jakoś na to wszystko, ale nie. Oni musieli zrobić to po swojemu i po prostu postawić ją przed faktem dokonanym.
   - Dom jest duży- wzruszyła lekko ramionami. I tak większość czasu jej nie było. Jego zresztą też,
więc istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że nie będą się widywać. Musiała także brać pod uwagę to, że Danny pomógł jej znaleźć pracę. W sumie to nawet jej ją załatwił. Była mu dłużna zasługę.
   - Świetnie!- Sara klasnęła w dłonie.- Więc się do nas wprowadzasz- widocznie go lubiła. Jej uśmiech rozciągał się na całą szerokość, co było nowością. Emilia już dawno nie widziała na jej ustach takiego uśmiechu.
   - Ale ja nie chcę robić problemów... Państwo i tak są dla mnie jak wybawcy..
   - Danny, rozmawialiśmy już o tym- Kamil poklepał go po ramieniu. Tak jak to robią jacyś kumple czy coś. Wszyscy go lubili. Nie to, że Emilia była zazdrosna, ale dość dziwnie się na to patrzyło. Zawsze miała
wrażenie, że Kamil wolałby mieć syna, który przejąłby po nim firmy. Bolało ją to głęboko w sercu. Miała poczucie winy, że nie jest odmiennej płci, ale nie mogła tego przecież zmienić. Kamil miał córkę, z czym musiał się pogodzić.
   - Dobrze.. Dziękuję państwu za... wszystko. Gdyby nie pan, panie Kamilu, już dawno wylądowałbym na ulicy- uśmiechnął się z wdzięcznością.
   - Nie masz za co dziękować. To przyjemność ci pomagać. I nie mów do mnie "pan". Kamil jestem- podał mu symbolicznie dłoń, którą Danny uścisnął. Emilia przyglądała się wszystkiemu, opierając brodę na zgiętej w łokciu ręce, którą z kolei oparła o kolano.
   - Wspaniale!- wstała.- Wszyscy szczęśliwi i w ogóle, a teraz przeproszę was- musiała jednak przyznać, że była zazdrosna. Kiedy ona traciła rodziców, Danny podbijał ich serca. Kiedyś to ona była ulubienicą ojca. Z matką zawsze się kłóciła, ale miała chociaż jego. Zapracowanego, ale ojca. Teraz oddalała się od obojga i nie mogła nic z tym zrobić. Po prostu inaczej patrzyli na świat niż ona. Miała wrażenie, że albo ona, albo oni mają jakieś niewidoczne dla innych klapki na oczach i nie widzą świata takiego jakim jest.
   Kiedy Emilia była już na schodach, dogonił ją Danny.
   - Chyba nie jesteś zła za to, że będę tu mieszkał?- podniósł jedną brew do góry, przyglądając się jej twarzy. Stał trzy schodki niżej, a i tak był wyższy od blondynki.
   - Zła?- powtórzyła.- Nie. Jasne, że nie- zapewniła.- Jestem po prostu zaskoczona.
   - Tak samo zaskoczony byłem ja, kiedy pan... to znaczy Kamil- Emilia w duchu przewróciła oczami- zaproponował mi tą przeprowadzkę. Ale, uwierz, nie mam innego wyjścia. Musiałem się zgodzić.
   - Wierzę ci. Naprawdę. Cieszę się, że w jakiś sposób możemy ci pomóc- próbowała z całych sił być miła dla mężczyzny. I bez jej kaprysów miał kłopoty.
   - Nawet nie wiesz, jak głupio się czuję- dłonie schował głęboko do kieszeni spodni.
   - Niepotrzebnie.
   Chwilę milczeli. Danny wpatrywał się w Emily swoimi brązowymi tęczówkami.
   - Więc będziemy współlokatorami- puścił jej oczko.
   - Na to wygląda… Kiedy się wprowadzasz?
   - Nie wiem- wzruszył ramionami.- Nie rozmawiałem jeszcze o tym z twoimi rodzicami.
   - Rozumiem... Pójdę już do siebie- lekko się uśmiechnęła, odwracając się na pięcie i ruszyła schodami w górę.
   - Cześć- usłyszała jeszcze za plecami.
   Poszła do swojej sypialni. Zastanawiała się, czy zadzwonić do Lucie i o wszystkim jej opowiedzieć. Już sięgała po komórkę, kiedy coś zauważyła. Zerknęła na okno. Delikatna bryza poruszała zasłonami. Emilia pewna była, że okno zostawiła zamknięte. Pierwsza myśl jaka jej się nasunęła do głowy to, że gosposia postanowiła przewietrzyć pomieszczenie. Ale problem tkwił w tym, że nigdy nikt nie otwierał okien w jej pokoju po południu. Co najwyżej rano. Takie przyzwyczajenie. Proste było, że na zewnątrz nie ma czystego powietrza, tylko to zanieczyszczone spalinami samochodów. Powoli podeszła do okna i jednym szybkim ruchem rozsunęła zasłony. Na pierwszy rzut oka nic nadzwyczajnego tam nie było. Za oknem rozciągał się Central Park, ulica, przechodnie, samochody. Ale okno było otwarte. Odwróciła się i rozejrzała się po pokoju. Wszystko było na swoim miejscu. Podeszła ponownie do okna, żeby je zamknąć i wtedy to zauważyła. Nie wiedziała, jakim sposobem wcześniej to przeoczyła. Na parapecie leżało pudełko owinięte czerwoną wstążką. Nie było nadawcy, niczego. Próbowała sobie wmówić, że to jakiś głupi żart. Znowu. Ale komu chciałoby się wdrapywać na piętro, żeby zostawić to pudełko na parapecie? To było co najmniej dziwne. I jak ten ktoś otworzył okno?  Emilia drżącymi rękoma wzięła pudełko, zamknęła okno i podeszła do swojego łóżka. Pakunek położyła na kołdrze i rozerwała papier. Podniosła wieko i jej oczom ukazała się zawartość pudełka. Wolno z sercem łomoczącym w piersi wyciągnęła materiał i rozłożyła go obok. Brązowa bluzka, którą oglądała rano w jednym ze sklepów.
   Tamtego dnia Emilia postanowiła odwiedzić jeden ze swoich ulubionych sklepów. Spodobała jej się jedna z bluzek, ale nie kupiła jej. Pomyślała, że ma aż nadto ubrań, a postanowiła nie wydawać pieniędzy na niepotrzebne rzeczy. Zdecydowała też, że nie tknie "prezentu" od rodziców.
   I wtedy przypomniały jej się słowa anonimowego mężczyzny. "Jestem wszędzie tam, gdzie ty". Przeszły ją zimne ciarki. Ten ktoś obserwował ją cały czas? Na dnie pudełka zauważyła liścik. Drżącymi dłońmi rozłożyła karteczkę.
TO TAKI MAŁY PREZENT OD NAS.

Pisało. Emilia upuściła liścik i zakryła usta dłonią. Z całych sił starała się zachować spokój, ale kiepsko jej to wychodziło. Kilkoma gwałtownymi ruchami włożyła bluzkę i liścik z powrotem do pudełka. Nie dbała już, żeby poskładać materiał. Zrzuciła pakunek na podłogę, jakby parzył. Przeczesała palcami włosy. Chciało jej się płakać. Bała się, że to nie są żarty. Pomyślała nawet, żeby zadzwonić na policję, ale nie wiedziała, co powiedzieć. "Ktoś zostawił mi paczkę na parapecie?" Nie wzięliby zgłoszenia na poważnie.
   To wszystko było dla niej za dużo. Wsunęła paczkę pod łóżko, a następnie poszła do łazienki. Ściągając z siebie ubrania, puściła wodę z prysznica. Następnie weszła pod strumień wody. Próbowała się odprężyć, ale nie udawało jej się to.
   Kim był ten ktoś, kto do niej dzwonił?Czy to ta sama osoba, która zostawiła paczkę? I czego chce? Był w jej pokoju...
  Od natłoku myśli aż zabolała ją głowa. Miała dość.

piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział 19

   Wszędzie na świecie jest w roku taka pora, kiedy wszystko osiąga stan bliski doskonałości. Letnie upały już minęły, deszcze i śniegi jeszcze nie nadeszły, a w kryształowo czystym powietrzu pojawia się pierwszy chłód, niebo wciąż jest lazurowe, a ludzie z przyjemnością wkładają wełnianą odzież i chodzą szybszym krokiem. Kiedy wrzesień ustępuje październikowi, wszyscy odżywają, zaczynają planować i nawet dzieci wyglądają świeżo, wracając ze szkoły. Emilia zaraz po zajęciach w szkole muzycznej postanowiła odwiedzić Corey. Ślub jej i Jake'a zbliżał się wielkimi krokami. Po wypiciu kawy i niewielkich ploteczkach, przyszła panna młoda, spytała:
   - Chcesz zobaczyć moją suknie ślubną?- aż roznosiło ją od środka.
   - Jasne- odpowiedziała natychmiast Emilia.
   Corey poprowadziła ją szybkim krokiem do sypialni. Złapawszy blondynkę za nadgarstek, pociągnęła ją do swojej garderoby. W najdalszym kącie pomieszczenia na osobnym wieszaku, wisiał długi, plastikowy pokrowiec na ubrania. Corey rozpięła torbę jednym zwinnym ruchem, a potem ostrożnie wyciągnęła zawartość. Powiesiwszy suknie z powrotem na stojaku, odsunęła się o krok z wyciągniętą w jej stronę ręką, jakby prezentowała coś na jakimś pokazie.
   Emilia założyła ręce na piersiach i przekrzywiła głowę, aby trochę podrażnić się z koleżanką.
   - Hm...
   Uśmiechnęła się.
   - Podoba ci się? Co o niej sądzisz?- Emily miała wrażenie, że Corey za chwilę zacznie skakać w miejscu z niecierpliwości.
   - Jest śliczna. Pasuje do ciebie-  powiedziała jeszcze trochę odciągając tą chwilę.
   Brunetka szeroko się uśmiechnęła.
   - Częściowo to mój własny projekt. Kiedy miałam piętnaście lat, postanowiłam, że w takiej wyjdę za mąż- dotknęła białej satyny.
   Suknia ślubna wykonana była właśnie z takiego materiału. Do bioder była idealnie dopasowana, a dalej rozkloszowana. Dotykała samej ziemi, ale tył był trochę dłuższy tak, że będzie się ciągnął za Corey, kiedy będzie szła.
   Kobiety wróciły do salonu.
   - Mam nadzieję, że wszystko będzie tak jak sobie wymarzyłam- Corey była bardzo podekscytowana.
   Emilia uśmiechnęła się. Bardzo cieszyła się szczęściem przyjaciół. Jednak z drugiej strony robiło jej się smutno, że to nie ona miała stanąć przed ołtarzem. W głębi duszy chciała już zostawić życie panienki.
   - Wykorzystasz zaproszenie z osobą towarzyszącą?- spytała Corey, odgryzają kęs ciasta, które stało na stoliku.
   - Tak- Emilia skinęła głową.
   Tydzień wcześniej poprosiła Danny’ego, aby jej potowarzyszył. Bartek wrócił do Polski, a Kamil bardzo nalegał, żeby to jego pracownika zaprosiła. W końcu uległa. Formański mógł przylatywać do Stanów Zjednoczonych tylko raz w roku, ponieważ miał taką wizę.  W innym wypadku mogliby go zatrzymać, podejrzewając o coś nielegalnego. Nie miałby wtedy przyjemności. Uczepiliby się go jak żep psiego ogona.
   Rodzina Zielonków uzyskała obywatelstwo amerykańskie, kiesy Emilia miała piętnaście lat. Wcześniej mieli tzw. "zieloną kartę". Kiedy Sara i Kamil otrzymali obywatelstwo, automatycznie Emilia także stała się Amerykanką, chociaż nadal uważała się za Polkę. Nie było więc u nich żadnego problemu z podróżami.
   - Bardzo się cieszę- w tym momencie komórka Corey zadzwoniła. Kobieta sięgnęła po urządzenie i przycisnęła je do ucha.
   Przez parę minut Emilia przysłuchiwała się jednostronnej konwersacji.
   - Emily, przepraszam- powiedziała, kiedy zakończyła połączenie.- Dekoratorka coś naplątała i muszę pojechać i zobaczyć, o co chodzi- patrzyła przepraszającym wzrokiem.
   - Nic się nie dzieje- podniosła się z wygodnej kanapy.- To jak, widzimy się na ślubie?- spytała, stojąc przy drzwiach.
   - No jasne. Dziękuję, że przyjdziesz.
   - To będzie dla mnie największa przyjemność.
    Razem wyszły z budynku. Na pożegnanie pocałowały się w policzki i rozeszły w swoje strony.

                                                             ***

   Słońce zachodziło pomarańczowo na różowym niebie. Emilia w sukience z czarnej tkaniny stała na środku salonu. Spojrzała na zdobiący komodę ciemnoniebieski zegar, który był bezcenny niemal tak jak okalający jej szyję szmaragdowo-brylantowy naszyjnik. Emilia odwróciła się na pięcie i zaczęła przemierzać pokój. Do szóstej brakowało tylko dziesięciu minut i wszystko wskazywało na to, że spóźni się razem z Danny'm na ślub Corey i Jake'a. Kątem oka Emilia złapała swoje odbicie w lustrze wiszącym nad stolikiem.
Przyszło jej do głowy, żeby zmienić uczesanie. Przez chwilkę przyglądała się swojemu odbiciu. Włosy upięte miała w kok, odsłaniający kolczyki zdobiące jej uszy. Jednym ruchem dłoni rozpuściła blond kosmyki, pozwalając, aby kaskadami opadły a jej ramiona. Wygładziła czarny materiał swojej  sukienki, sięgającej przed kolano i podeszła do fortepianu. Przejechała palcem po kilku klawiszach, które wydały charakterystyczne dźwięki. Usiadła przed instrumentem i zaczęła grać jeden z utworów, który nauczyła się w szkole muzycznej. Chciała zabić czas czekania na Danny'ego. Kiedy skończyła i przypomniała sobie w jakiej sytuacji się znajduje, podeszła do telefonu postawionego w holu. Wykręciła numer do Danny’ego. Powiedzieć, że była zła, byłoby niedopowiedzeniem. Była wściekła.
   Po czterech sygnałach mężczyzna odebrał.
   - Słucham.
   - Gdzie jesteś?- wysyczała. Gdyby można było zabijać głosem, Danny leżałby martwy.
   - Jak to gdzie?- nie rozumiał.- W domu.
   - W domu?!- krzyknęła. Nie mogła uwierzyć. Miała nadzieje, że chociaż był w drodze.
   - A gdzie mam być, Em?
   Em?!
   - Zapomniałeś, że miałeś iść ze mną na ślub Corey i Jake'a?!
   - To dzisiaj?- był słyszalnie zdziwiony. Przeklął siarczyście.- Naprawdę zapomniałem. Już zaraz jadę.
   - Nie kłopocz się już. Bez łaski- rozłączyła się, nie czekając na jego reakcje.
   Z impetem odłożyła słuchawkę. Odwróciła się na pięcie na swoich wysokich obcasach, zabrała swój płaszczyk, który nałożyła na ramiona, zgarnęła torebkę i wyszła. Brandon czekał na nią od prawie godziny.
   - Przepraszam, Brandon- przeprosiła szczerze.- Po prostu Danny się spóźniał.
   - Nic sie nie stało- uśmiechnął się, otwierając drzwi.- Czekamy na pana Danny'ego?
   Zawahała się.
   - Nie- pokręciła przecząco głową i usiadła na siedzeniu. Mężczyzna zamknął drzwi i usiadł na miejscu kierowcy. Ruszyli.
   Emilia przez całą podróż patrzyła przez szybę na tętniące życiem miasto. Kochała na swój sposób Nowy Jork, ale wolała jednak Polskę. Kiedyś nawet chciała zamieszkać tam na stałe, ale wiedziała, że trudno byłoby jej się odnaleźć. Nie pamiętała już gdzie co było, więc musiałaby wszystko zaczynać od nowa. Przeciwieństwem był Nowy Jork. I chociaż był o wiele większy, znała prawie każdy jego zakątek.
   Po paru minutach dojechali pod budynek, gdzie miało odbyć się wesele. Kiedy wysiadła z limuzyny, goście składali młodej parze życzenia przed wejściem. Wszyscy musieli wrócić już u urzędu. Z bagażnika wyciągnęła kupiony prezent i stanęła w kolejce. Po jakimś czasie nadeszła jej kolej.
   - Myślałam, że już nie przyjdziesz- powiedziała Corey.
   Wyglądała zjawiskowo. Miała na sobie piękną suknie ślubną, którą pokazywała Emilii, a w jej włosy wpięte były białe drobne kwiatuszki. Na ramiona założyła biały sweterek, ponieważ było dość chłodno, a w dłoni trzymała śliczny bukiet z białych i różowych kwiatów.
   - Coś ty. Nie mogłabym nie przyjść.
   - A gdzie ta twoja osoba towarzysząca? zerknęła jej ponad ramieniem.
   - Jestem sama- bąknęła, chcąc uciąć temat.- Wyglądasz ślicznie.
   - Dziękuję- uśmiechnęła się promiennie.
   - Życzę wam szystkiego co najlepsze. Żebyście byli szczęśliwi i zawsze się tak kochali, jak przez te lata- doszedł do nich Jake, który wcześniej przyjmował życzenia od innej osoby.
   - Dziękujemy bardzo- powiedzieli niemal równocześnie.
   Emilia pocałowała trzy razy w policzek najpierw Corey, a później Jake'a.
   - Zapraszamy na wesele.
  - Dziękuję. Idźcie pierwsi.
    Uśmiechnęli się i weszli do środka. Emilia jeszcze chwilę została na zewnątrz, patrząc na ruchliwą ulicę jakby z nadzieją, że pojawi się Danny. Ale się nie zjawił. Głośno westchnęła i ruszyła w kierunku drzwi.


***

   Impreza weselna trwała w najlepsze. Goście bawili się wyśmienicie, jedzenie było bardzo pyszne, a wystrój idealnie komponował się z strojami młodej pary. W każdym możliwym kącie stał bukiet kwiatów jak ten, który trzymała Corey, jedynie z jedną różnicą: te były większe.
   Emilia piła drinka z kolorową słomką, którego zrobił jej kelner przy barze. Siedziała przy swoim stoliku i patrzyła jak znajome jej twarze wirują na parkiecie. Sama trochę też potańczyła, ale teraz postanowiła odpocząć. Uśmiechnęła się sama do siebie, widząc szczęśliwą Corey. Tryskała pozytywną energią i niepowtarzalnym szczęściem na wszystkie strony świata.
   - Przepraszam, wolne?- spytał męski głos. Zadarła głowę do góry i zamarła. Nie spodziewała się, że przyjdzie.
   Skinęła wolno głową. Danny zajął miejsce obok niej. Chwilę milczeli, ale to mężczyzna przerwał ciszę panującą między nimi.
   - Przepraszam. Wiem, że nawaliłem. Po prostu mam teraz dużo na głowie.
   Spojrzała na niego.
   - To coś poważnego?
   - Mam nadzieję, że nie, ale nie chcę o tym rozmawiać- uśmiechnął się smutno.- To wybaczasz mi?
   - Znowu mnie przepraszasz. To chyba twój znak rozpoznawczy.
   - Przyznałem, że zawaliłem...
   - Danny, ty zawsze tylko przepraszasz. Może w końcu zacząłbyś najpierw myśleć, a później robić? Nie był to twój obowiązek przyjść tu ze mną, ale obiecałeś, że to zrobisz, a wystawiłeś mnie- rzuciła
oskarżycielsko.
   - Nie wystawiłem- zaprzeczył.- Po prostu pomyliły mi się dni- bronił się.
   - I pomyśleć, że w pracy jesteś podobno taki odpowiedzialny, sumienny...
   - Bo jestem. Tylko mam teraz małe problemy..- urwał.
   - Mogę ci może jakoś pomóc?- spytała szczerze.
   - Nie- pokręcił przecząco głową.- Ale gdybyś mogła to zwrócę się do ciebie.
   - Dobrze- skinęła głową.
   - Więc... skoro już tu jestem to zatańczymy?
   Spojrzała na niego. Jej złość znikła w jednej chwili. Nie chciała kłócić się, kiedy i tak wiedziała, że by mu wybaczyła.
   - Chętnie- uśmiechnęła się lekko.
   Danny wstał, wyciągając dłoń w kierunku Emilii. Podała mu swoją rękę, wstając i razem poszli na parkiet. Mężczyzna położył dłonie na biodrach Emily, a jej powędrowały na jego szyję. Zaczęli kołysać się w rytm muzyki.
Przetańczyli jeszcze dużo piosenek, ale niekoniecznie sami. Dołączyli do nich znajomi Emilii, a później nawet młoda para.
   W nocy Danny odwiózł Emilię pod willę.
   - Fajnie się bawiłem- przyznał, kiedy Emily już sięgała do klamki drzwi.
   - Ja również.
   Chwilę milczeli, jakby nie wiedzieli, co jeszcze można dodać.
   - Więc... do zobaczenia- odezwała się w końcu Emilia.
   - Tak. Do zobaczenia- pocałował ją w policzek zanim wyszła i odprowadził ją wzrokiem aż zniknęła za drzwiami.

***
   - Co na moim koncie robi 50 tysięcy dolarów?!
   Emilia z wydrukiem stanu swojego konta weszła szybkim krokiem do jadalni, gdzie Kamil i Sara jedli niedzielny obiad. Tego przedobiedzia sprawdziła stan swojego konta i dowiedziała się, że dość niedawno, bo tydzień wcześniej na jej konto wpłynęła spora suma pieniędzy. Od razu się domyśliła, czyja to zasługa. Małrzonkowie spojrzeli na siebie, a dopiero później na córkę.
    - Jaki masz znowu problem?- spytał Kamil, wkładając porcję obiadu do buzi.
    - Jaki mam problem?!- krzyknęła, wymachując wydrukiem trzymanym w dłoni.- Co to jest?!
    - Kartka- odpowiedziała Sara jak gdyby nigdy nic.
   Emilia przewróciła oczami.
   - Przestańcie! Dlaczego tacy jesteście?! Dlaczego cały czas nie chcecie zrozumieć, że chcę się usamodzielnić?!
   - Przecież rozumiemy.
   - Rozumiecie?!- prychnęła.- Nie wydaje mi się. W takim razie co na moim koncie robi taka suma, która wpłynęła tydzień temu?
   - A czy rodzice nie mogą zrobić prezentu własnej córce?- spytał Kamil.
   - Możecie, ale robić to jak normalni ludzie! Możecie mi kupić kwiatka, stroik czy coś w tym stylu, ale nie pieniądze! Na dodatek taką dużą sumę! Dostałam już od was samochód. To i tak dużo- oparła się rękami na oparciu krzesła, stojącego przed nią.
   - Nie histeryzuj- bąknął mężczyzna.
   - Ja nie wierzę- Emilia położyła płasko dłoń na czole i pokręciła z niedowierzaniem głową.- Dlaczego ja nie mogę mieć normalnych rodziców?- spytała samą siebie.
   - O, przepraszam, córko- powiedziała oburzona Sara- to źle, że żyjemy tak, jak żyjemy? Że niczego nam nie brakuje?
   - To dobrze, ale swoje pieniądze zatrzymujcie dla siebie. Nie potrzebuję ich.
   - Myślisz, że utrzymałabyś się z pensji nauczycielki w jakiejś marnej szkole muzycznej?
   - Tak. Utrzymałabym się tak jak to robi 2/3 osób na świecie!
   - Ale ty jesteś przyzwyczajona do innego życia! Całe życie żyłaś w luksusach...
   - Nie całe- wtrąciła.- Doskonale o tym wiecie.
   - Ale większość- poprawiła się.- Dlaczego nie chcesz naszej pomocy?
   - Pomocy?- prychnęła.- A czy ja potrzebuję tej pomocy? Nie! Dobrze wiecie, że chcę się usamo..
   - Przestań!- przerwał jej Kamil.- Będziemy robić to co nam się podoba. I jeżeli będziemy chcieli ci dawać pieniądze, damy ci je.
   - To są chyba jakieś żarty..
   - Mam teraz inne problemy, a nie twoje widzimisię.
   Już miała coś powiedzieć, ale zainteresowała ją pierwsza część zdania wypowiedzianego przez Kamila.
   - Macie problemy?- spytała dość spokojnie.
   - Nie do końca my- odpowiedział jej ojciec spokojniej.
   - A kto?- nie rozumiała.
   - Danny. Jest jednym z moich najlepszych pracowników, więc chcę mu pomóc.
   Emilia jeszcze bardziej się zaciekawiła. Usiadła na krześle, na którym chwilę wcześniej się opierała.
   - Co się stało?
   Kamil na początku nie chciał nic powiedzieć córce, ale w końcu uległ.
   - Rodzice zostawili mu w spadku dom.
   Emilia zmarszczyła czoło.
   - To źle?- nie rozumiała.
   - Wydawać by się mogło, że znakomicie, bo to nie byle jaki dom. Willa. Tylko razem z domem przeszły na niego ich bardzo duże długi- westchnął, odkładając sztućce.- Nie potrafi się z nich wyplątać.
   Emilii zrobiło się go żal. Przypomniała sobie o swojej koleżance i jednocześnie siostrze mężczyzny.
   - To znaczy, że jego rodzeństwo też ma razem z nim problemy?- przypomniała sobie, że kiedyś na imprezie u Penny Danny powiedział jej, że ma dwie siostry i brata.
   -Nie- pokręcił przecząco głową.- Tylko on. Penny z tego co mi powiedział, wyjechała. O niczym nawet nie wie. Ten dom został zapisany tylko na niego. Nie do końca wiem, co z resztą jego rodzeństwa, ale chyba już z nim nie mieszkają.
   Emilia pomyślała o koleżance ze szkoły muzycznej. Zawsze chciała być aktorką w musicalu. Pewnie w tym kierunku zmierza, myślała.
   - Staram sie jak mogę pomóc Danny'emu- kontynuował Kamil.- Pożyczyłem mu trochę pieniędzy. Swoje oszczędności wydał na kilka rat spłacenia długu. I tak dobrze, że ma rozłożone to na raty.
  - Nie możemy mu jeszcze jakoś pomóc?- dopytywała się.
  - On nie chce
 pożyczać więcej pieniędzy. Mówi, że nie może oddawać długu w jednym miejscu, a w drugim się zadłużać.
  Nastała cisza. Emilia przetwarzała wszystkie usłyszane informacje. Nikomu nie życzyła źle, a tym bardziej Danny'emu. Nie spodziewała się, że ma kłopoty.
   Postanowiła, że jak tylko będzie mogła pomoże mu.

***
   W szkole muzycznej Emilia radziła sobie coraz lepiej. Miała znakomity kontakt z uczniami i była z siebie dumna. Z wielką chęcią i szerokim uśmiechem na twarzy każdego dnia szła do pracy. Nie mogła sobie wyobrazić, że już niedługo będzie musiała odejść.
   - Do zobaczenia- pożegnała się z trzynastoletnią grupą.
   - Cześć, Emily- pomachali jej. Kobieta cieszyła się, że posłuchali ją i nie mówili do niej "pani". Czułaby się wtedy staro.
   Emilia poszła prosto do sali, gdzie ostatnią lekcje miała Jenifer. Dziewczyna siedziała przy fortepianie i bez emocji wpatrywała się w klawisze. Emilia zapukała w drzwi. Jenifer spojrzała na nią przez ramię.
   - Cześć- Emilia uśmiechnęła się, wchodząc do środka.- Mogę?
   - Już weszłaś- bąknęła dziewczyna. W dalszym ciągu obserwowała klawisze. Coś ją dręczyło.
   - Coś się stało?- usiadła na krześle obok.
   - Nie- pokręciła przecząco głową, ale powiedziała to tak, że nikt by jej nie uwierzył.
   Nagle Emilia zauważyła na jej przedramieniu okropnie sinego siniaka o bardzo dużych rozmiarach. A zobaczyła go dzięki podwiniętemu rękawowi bluzki Jenifer.
  - Co ci się stało?- spytała podniesionym głosem Zielonka, łapiąc ją za nadgarstek, aby nie miała jak zabrać ręki. Zaczęła się przyglądać fioletowemu miejscu. Było okropne.
   - Zostaw- Jenifer próbowała wyswobodzić się z uścisku.- Nic mi się nie stało.
   - Jak to nie?! Jenifer, to nie jest normalne!
   - Uderzyłam się, tak?- także podniosła głos.
   - Nie miałabyś takiego siniaka!
   Zafioletowiona skóra tworzyła coś na kształt koła i zakrywała prawie całe przedramię. Pewne było, że to nie wynik stłuczenia.
   -Emily, nic mi nie jest- upierała się.
   -Chyba nie sądzisz, że ci uwierzę?- prychnęła.- Może nie jestem lekarzem, ale wiem, że to nie jest normalne- pokazała na siniaka, puszczając Jenifer.
   - Nic mi nie jest- prawie szepnęła.
   - Możesz mi powiedzieć- powiedziała szczerze już całkiem spokojnie i prawie takim tonem jak brunetka. Ta tylko pokręciła lekko głową i wstała.
   - Możesz mi zaufać. Chcę dla ciebie dobrze- zapewniła, mając nadzieję, że to pomoże jej czegoś się dowiedzieć.
   - Ty nie wiesz, jak to jest- Jenifer odwróciła się przodem do Emilii.- Chcę spełniać marzenia...- spuściła głowę.- A gdyby wszyscy wiedzieli, krzywo patrzyliby na mnie.
   - Ja taka nie jestem- podeszła do niej, patrząc prosto na jej twarz.
   - Wiem- po jej policzku popłynęła łza.- Dlatego tak cię lubię. Dlatego jesteś dla mnie wzorem... Bo potrafisz walczyć... ja nie umiem- rzuciła się biegiem do drzwi, po chwili 
 za nimi znikając.
   Emilia stała na środku pomieszczenia jeszcze dość długo i myślała nad każdym słowem wypowiedzianym przez Jenifer. Zastanawiała się, co działo się w jej życiu... Skąd ten siniak? Jednak nie znała na te pytania odpowiedzi. Ale postanowiła się wszystkiego dowiedzieć.
------------------------


Witam wszystkich z szerokim uśmiechem i nowym szablonem! Zrobiła go Ruda, za co jeszcze raz bardzo dziękuję ;)
I przepraszam za ten opis sukni ślubnej. Nienawidzę opisywać ubrań, co mi też całkowicie nie wychodzi. Mam nadzieję, że przymkniecie na to oko ;)
:*

piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział 18


   Emilia siedziała i tempo wpatrywała się w Bartka. Dopiero po chwili dotarły do niej słowa mężczyzny. Kevin w sekcie... Kevin w sekcie... Huczało jej w głowie. Serce przyśpieszyło jej swoje obroty. Poczuła zawroty głowy, ale z całych sił starała się je zignorować. Przypomniała sobie jego wygląd zewnętrzny i zachowanie, kiedy przyjechał po panią Elisabeth. Ta jego zmiana... Doszła do wniosku, że jej powodem było to co powiedział Bartek. Zastanawiało ją jednak, jak i kiedy Kevin zaczął być jednym z nich? Czy już wcześniej, gdy był z Emilią, miał z nimi styczność? Jednak analizując jego zachowanie, wywnioskowała, że było to możliwe. Często się kłócili, między nimi się psuło... Ale z drugiej strony wcale nie musiał to być tego powód. 
   - Wszystko dobrze?- spytał Bartek, przyglądając się Emilii. Głupie pytanie.
  - Nic nie jest w porządku- zamrugała kilkakrotnie.- Jakbyś się czuł, gdybyś dowiedział się, że twoja była narzeczona, ktoś kto był dla ciebie bardzo bliski, należy do...- nie potrafiło jej to przejść przez gardło- czegoś takiego?
   - Rozumiem cię, ale musiałem ci to powiedzieć.
   - Dobrze zrobiłeś- do jej myśli nasunęło się pytanie.- Skąd o tym wiesz?- spojrzała na niego badawczo. Wyprostował się.
   - Mam swoje źródła informacji- odpowiedział po kilku sekundach wymijająco. 
   - Ale jakie?- dopytywała się. Zastanawiało ją, skąd Bartek, który był w Polsce, wiedział takie rzeczy o Kevinie, którego, tak na marginesie, nie znał i który był w Waszynktonie? Było to trochę podejrzane.
   - Nie bój się, ja do nich nie należę- trochę ją uspokoił.- Emilka, po prostu mi zaufaj- pochylił się i położył swoją dłoń na jej, która leżała na podłokietniku kanapy. Wielkość dłoni Bartka w porównaniu z Emilii rzucała się bardzo w oczy.
   - Po prostu mnie to ciekawi- wzruszyła ramionami. Jej wzrok powędrował na ich dłonie. Bartek powędrował za jej wzrokiem i szybko cofnął swoją rękę. Chrząknął.
   - Myślę, że powinnaś omijać szerokim łukiem Kevina- powiedział.
   - On i tak mnie unika- zaśmiała się nerwowo.
   - Bardzo możliwe, że robi to dla twojego dobra.  
   - Dla mojego dobra?
   -Tak myślę- wzruszył niedbale ramionami.
   Emilia głębiej się nad tym zastanowiła. Zaczęła myśleć, czy to dlatego ją tak traktował? 
   - J… jak.. to znaczy, co oznacza to ‘Kevin ma styczność z sektą’?
   - Jest pod ich wpływem- wytłumaczył.- Nigdy nie wiadomo, do czego oni się posunął, więc chciałem ci to powiedzieć.
   - Insynuujesz, że Kevin mógłby mi zrobić krzywdę?
   - Gdyby oni tego chcieli, to tak, jestem o tym przekonany.
   Emilii zmroziła się krew w żyłach i poczuła nieprzyjemne ciarki na kręgosłupie. 
   - Skąd ty to wiesz?- nie dawało jej to spokoju.
   - Już ci mówiłem, mam swoje źródła informacji- unikał jej wzroku.
   - Ale jakie? Musisz mi powiedzieć. 
   - Nic nie muszę. Emilka, czy ty nie możesz po prostu podziękować, że ci powiedziałem?
   - Dziękuję, ale…
   - Nie ma żadnego, ale- przerwał jej.- Będę się zbierał.
   - Co? Czekaj- wstała tuż po nim.- Jesteś samochodem?
   - Nie.
   - Więc czym przyjechałeś?
   - Metrem- szedł w stronę drzwi wyjściowych, a Emilia za nim. Prawie biegła. Mężczyzna bardzo szybko się poruszał.
   - Mogę cię podwieźć- zaproponowała.
   - Nie- pokręcił przecząco głową.- Nie chcę cię obciążać.
   - Nie obciążasz mnie. I tak miałam pojechać na zakupy- przypomniała sobie, że miała kupić jakiś zeszyt na swoje notatki. Pomyślała, że rozejrzy się za czymś jeszcze.
   - Jestem pewien, że nie będzie ci po drodze- nałożył na swoje ramiona kurtkę. Musiał ją wcześniej zostawić w niewielkiej garderobie na takie właśnie części ubioru w korytarzu. 
   - Gdzie jedziesz?- wyciągnęła swoją bluzę i zgarnęła kluczyki do swojego samochodu.
Na zewnątrz się ociepliło, więc nie musiała zakładać niczego lepszego, a i tak ubrana była na sportowo.
   - Emilka…
   - Nie Emilkuj mi- przerwała mu.- Gdzie?- powtórzyła.
   - Mam wpaść do znajomego. Zostawiłem u niego motor, kiedy się wyprowadzałem. Wezmę go od niego, żebym nie musiał jeździć taksówką- poddał się.
   - A czy twój motor nie jest w Polsce?
   - Mam dwa- wytłumaczył.
   - Dobra. To idziemy- wzięła jeszcze swój portfel i wyszli. Jej samochód stał w  dalszym ciągu przed willą, czyli tam, gdzie go zostawiła. 
   -No nieźle, nieźle- spojrzał na pojazd.- Dobrze się wozisz- zaśmiał się. 
   - To prezent od taty. Chociaż wcale go nie chciałam- zaznaczyła. 
   Wsiedli. Emilia na miejscu kierowcy, oczywiście. Włączyła się do ruchu, włączając radio. Nigdy nie jeździła w ciszy. Nie podkręcała go zbyt głośno, ponieważ nie była sama. Piosenki leciały z płyty.
   - Gdzie dokładnie mam jechać?- spytała, skręcając w prawo. 
   - Na Brooklyn. 
   - No dobra, ale dokładniej?- jechała małymi i wąskimi uliczkami, ciągle skręcając w coraz to inne. 
   - Powiem ci, kiedy już będziemy na Brooklynie- spojrzał za szybę.- Dlaczego tłuczesz się po takich drogach?
   - Chcę uniknąć jak najbardziej ruchu ulicznego- wzruszyła ramionami.
   - Znakomicie znasz Nowy Jork- zauważył. On już dawno by się zgubił, poruszając się mało znanymi ulicami.
   - Bartek, mieszkam tu od prawie zawsze. Nie dziw się. Brooklyn znam równie dobrze jak Manhattan, więc możesz mi spokojnie już teraz powiedzieć, gdzie mam jechać.
   - W porządku. Boerum Street.
   - Co?- spojrzała na niego zaskoczona.- Szlak. Zrobimy koło. Mówiłam, żebyś powiedział mi wcześniej- jechali mostem Robert F Kennedy.
   - Nawet niemałe koło- zauważył.
   - To twoja wina- rzuciła.
   - A więc teraz będziesz winę zwalać na mnie?- podniósł jedną brew do góry.
   - No przecież żartuję- klepnęła go w ramię.- Przejedziemy się. Nic nam się nie stanie. 
   Jechali, nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa przez jakiś czas. Jedynie dźwięki z radia powodowały, że w samochodzie nie było całkowitej ciszy. Kiedy z głośników Emilia usłyszała piosenkę 
Really Don’t Care zaczęła nucić pod nosem i podśpiewywać. Bartek spojrzał na nią rozbawiony. 
   - Nie krępuj się- zaśmiał się.- Śpiewaj. Chętnie posłucham.
   Spojrzała na niego.
   - Tylko, jeśli ty mi potowarzyszysz- uśmiechnęła się, skręcając w lewo. 
   Zaśmiał się głośno.
   - Tylko się nie zdziw, jak bardzo fałszuję- podkręcił radio. 
   Emilia uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
   - Z tego co pamiętam to chodziłeś do szkoły muzycznej i śpiewasz bardzo czysto.
   Emilia sięgnęła palcem do odpowiedniego przycisku i włączyła piosenkę od początku. Jako pierwsza zaczęła śpiewać zwrotkę, a po chwili z lekkim ociąganiem dołączył do niej Bartek. Kobieta śpiewała o wiele głośniej z powodu jej wysokiego głosu, więc przekrzykiwała trochę mężczyznę, który miał z kolei niski głos. Kiedy zaczęła śpiewać trochę niżej, Bartek kazał jej śpiewać normalnie. Wtedy dopiero i on zaczął się dosłownie wydzierać. Dołączyła do niego Emilia i tak oboje nawzajem się przekrzykiwali jakby były to zawody, kto głośniej zaśpiewa. Dziewczyna bębniła  rytmicznie dłońmi w kierownicę. Piosenka się skończyła, więc i oni przestali śpiewać. 
   - Fajnie wyszło- powiedziała Emilia, przyciszając radio. 
   - No- przytaknął.- Gardło mnie boli- pomasował sobie szyję, robiąc dziwną minę.
   - No coś ty. Mnie nic nie boli- wzruszyła ramionami. 
   - Ty śpiewasz wysoko, więc dla ciebie to nic.
   - Śpiewam też nisko, więc…
   - Oj, ty jesteś jakaś dziwna- powiedział w żartach.- Kto normalny potrafi tak dobrze śpiewać wysoko i nisko?
   - Ja- uśmiechnęła się szeroko.- Mam taki głos i to nie moja wina. Jestem z tego dumna.
   - Też bym był.
   - Twój głos też nie jest najgorszy- zaczęła się drażnić.- Ale tak serio to śpiewasz jak niejeden wokalista jakiegoś zespołu.
   - Coś tam się umie- wzruszył niedbale ramionami. 
   Emilia wjechała na parking przy odpowiedniej ulicy i zatrzymała samochód na wolnym miejscu.
   - Dzięki, że mnie podrzuciłaś- Bartek uśmiechnął się z wdzięcznością.
   - Nie ma sprawy. Polecam się na przyszłość- także się uśmiechnęła.
   - To.. cześć- już sięgnął do klamki, kiedy go zatrzymała.
   - Poczekaj. Idę z tobą- wyciągnęła kluczyk ze stacyjki i odpięła pas bezpieczeństwa.
   - Jak idziesz ze mną?- podniósł jedną brew do góry.
   - No normalnie- opuścili samochód. Emilia zasunęła pojazd.- Tam niedaleko jest sklep- kontynuowała, okrążając audi.- Możesz mnie odprowadzić- puściła mu oczko. Zaśmiał się.
   - Mogę- ruszyli.
   - Wiesz, fajnie było sobie z tobą tak pośpiewać- spojrzała na niego, szeroko się uśmiechając.
   - No jasne, że tak. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to ciebie oglądałem na występach.
   - Powiedz szczerze, bardzo fałszowałam?
   - Przestań. Ty nawet jakbyś chciała, nie umiałabyś fałszować. Masz za czysty głos.
   - To tylko i wyłącznie zasługa wielu godzin ćwiczeń i dzięki mojej nauczycielce, która dawała mi wiele rad i wskazówek.
   - Nie wątpię.
   - Ty też fajnie śpiewasz, co ci już mówiłam.
   Bartek uśmiechnął się ślicznie.
   - Dostać komplement od samej Emily Zielonka to prawdziwy zaszczyt- aktorsko się ukłonił.
   - Przestań- lekko walnęła go w ramię.- Nie zbijaj się.
   - O-ho! Emilia Zielonka i słowo "nie zbijaj się"? To bardzo nie ładnie- pogroził żartobliwie palcem i parsknął śmiechem.
   - Przymknij się- także zaczęła się śmiać. 
   - Ja ci dam, przymknij się- momentalnie stanął i próbował zrobić groźną minę, ale mu nie wychodziło.- Przeproś.
   - Nie mam za co- jej uśmiech rozciągał się na całą szerokość.
   - Masz przeprosić, bo pożałujesz.
   - Wiesz, że zachowujesz się jak dziecko, a nie dwudziestosześcioletni facet?
   - Czasami fajnie pobyć takim dzieckiem- wzruszył ramionami. Emilia musiała przyznać mu rację. Sama tęskniła za byciem dzieckiem. 
   - Ale jesteśmy dorośli i nic na to nie poradzimy- ruszyli z miejsca.
   - Ale można czasami zachowywać się ja dzieci, żeby było zabawnie- szturchnął ją tak, że na chwilę straciła równowagę. 
   - Czy ty chcesz, żebym się wywaliła?- spytała. 
   - Jasne, że nie- zrobił minę niewiniątka. Emilia nie mogła nic na to poradzić i szeroko się uśmiechnęła.
   - Jesteś niemożliwy- pokręciła z rozbawieniem głową.
   - Ludzie mówią, że wyglądam jak narkoman- prychnął.
   - Szczerze to może nie wyglądasz jak narkoman, ale kiedy założysz tą swoją skórzaną kurtkę, staniesz przy motorze z tą miną, którą często robisz, można się przestraszyć, a jak papierosa włożysz do buzi to już całkiem- machnęła ręką.
   - Więc jestem straszny?- uniósł jedną brew do góry.
   - Tego nie powiedziałam.
   - Dobra, dobra. Zobaczymy, czy się będziesz bała...- zamyślił się.
   - Co...- nie dokończyła. 
   Bartek schylił się i bez najmniejszego trudu przerzucił ją sobie przez ramię. Pisnęła.
   - Bartek, co ty robisz?- próbowała się uwolnić.
   - Porywam cię w biały dzień na środku ulicy Nowego Jorku- powiedział jak gdyby nigdy nic.- Ile ty ważysz? Jesteś strasznie lekka- podrzucił ją lekko.
   - Puść mnie! Nie rób przedstawienia na środku ulicy!
   - Śmiesznie mówisz. Z takim akcentem- ignorował ją.
   - Teraz nagle zachciało ci się o tym myśleć?! Puść mnie z łaski swojej!
   - Jeszcze mnie nie przeprosiłaś za tamto!
   - Przepraszam!- powiedziała pośpiesznie. 
   - Oj, wiesz co? Chyba ostatnio mam problemy ze słuchem... Znasz jakiegoś dobrego lekarza?
   - Psychologa?- prychnęła.- Jasne! Dać ci namiary?
   - Grabisz sobie, grabisz- pokręcił głową.
   - Bartek, proszę cię, odstaw mnie. Chcesz być w gazecie aż tak bardzo? 
   - W gazecie... Hmm... No to co, Emilka? Uśmiechamy się ślicznie. Nigdy nie wiadomo kiedy zrobią nam fotkę- zaśmiał się.
   - Czy ja mam się posunąć do drastycznych dla ciebie środków?- zagroziła.
   - Drastycznych? A jakie to "drastyczne"?
   - Będzie cię bolało krocze i możesz mieć problemy z potomstwem w przyszłości- bąknęła.
   - To chyba wolę cię odstawić- zaśmiał się.
   - W takim razie mnie odstaw!- zaczęła się wiercić.
   Dopiero wtedy Bartek stanął i postawił ją na chodnik. 
   - Nareszcie- bąknęła.- Ty mądry jesteś?
   - Tak, jestem. Ale naprawdę jesteś bardzo lekka- uśmiechał się szeroko.
   - Co to ma do rzeczy?- podniosła jedną brew do góry.- Zrobiłeś przedstawienie na ulicy. Ludzie się teraz patrzą- rozejrzała się dookoła. Niektórzy przechodnie uśmiechali się do niej, inni tylko skanowali ich wzrokami. Emilia zaczęła się zastanawiać, co myślą. W pewnym momencie jej wzrok zatrzymał się na pewnej postaci, która stała nieopodal, oparta w pień drzewa. Z zawziętością się w nią wpatrywała nawet kiedy Emilia go zauważyła.
   - Coś się stało?- spytał Bartek. Zauważył mężczyznę. Emilia odwróciła się tak, że stała przodem do Bartka, a tyłem do osoby przy drzewie.
   - Nic się nie stało. Po prostu...- zerknęła przez ramie.
   - Kto to?- patrzył ponad jej ramieniem.
   - Ymmm. Kevin- odpowiedziała.
   - Ten giguś?- Emilia zmroziła go wzrokiem.- Czym się przejmujesz? Niech się patrzy i wie, że jesteś szczęśliwa. Że o nim zapomniałaś- spojrzał jej w oczy.
   - No nie do końca zapomniałam- spuściła wzrok.
   - Ale on nie musi o tym wiedzieć, tak?- przytaknęła.- Czego się jeszcze boisz? Przejść koło niego?- było to konieczne.
   - Powiedział, że nie będzie przyjeżdżał do Nowego Jorku... a jest tu.
   - Pewnie nie spodziewał się, że cię spotka na Brooklynie. 
   - Wiedział, że czasami tu przyjeżdżam. Może nie spodziewał się, że akurat na tej ulicy będę, ale...
   - Emilka, koniec- przerwał jej.- Pokaż mu jaka jesteś silna- położył swoją dłoń na jej ramieniu.
   - Może pojadę do innego sklepu? Jest ich mnóstwo...
   - Emilka, nie. Nie możesz uciekać- sprzeciwił się.- Pójdę z tobą.
   Spojrzała na niego.
   - No...- zawahała się.- Dobra. Tylko nic nie mów. Nawet po polsku.
   - Dlaczego?- zdziwił się.
   - On zna ten język. Kiedy byliśmy razem, uczył się go. Słabo mówi, robi duże błędy, ale dość dużo rozumie. 
   - Dobra. Po prostu koło niego przejdziemy i tyle- wzruszył ramionami.
   Emilia stanęła przy ramieniu Bartka i spojrzała na Kevina. Dalej się im przyglądał. Ruszyli. Serce Emilii łomotało w piersi jakby miała przeżyć zawał. Patrzyła wszędzie byle tylko nie na jej byłego narzeczonego. Uniosła wysoko głowę i chociaż kroczyła pewnym krokiem, czuła jakby miała zemdleć. Kiedy byli już niedaleko Kevina, ten ruszył w ich stronę. Gdy Zielonka to zobaczyła, miała ochotę rzucić się w bieg w przeciwną stronę. W jej głowie tłumiło się tysiące myśli.
   - To się za chwilę zabawimy- burknął Bartek. Emilia spojrzała na niego z dołu, ale on obserwował już tylko Kevina.
   Niemiłosiernie szybko szedł w ich stronę. Emilia nie wiedziała, jak się zachować. Cieszyła się, że nie jest sama, ale z drugiej strony obawiała się.
   W końcu Kevin stanął jakieś dwa kroki przed nimi. Zatrzymali się. Cała trójka stała tak w kompletnej ciszy i po prostu na siebie patrzyła.
   -Co tu robisz?- spytała Emilia po angielsku. 
   Milczał. Z jego twarzy nie dało się wyczytać nic.
   - Co tu robisz?- powtórzyła ostrzej. Była zirytowana. 
   Dalej milczał. Po prostu na nią patrzył jakby stracił mowę.
   - Kurwa, koleś ogarnij dupę!- ryknął nagle Bartek. Także mówił po angielsku. Znał język, bo w końcu mieszkał kilka lat w USA.- Po co dręczysz Emilkę?- słychać było w jego mowie, że nie jest z Nowego Jorku. Trochę szpecił język, ale Emilia się nie dziwiła. Nie miał akcentu.
   - A ty po co się wtrącasz?- Kevin pierwszy raz się odezwał, przenosząc wzrok na Bartka.- To sprawa między mną, a nią.
   - Kevin, zastanów się w końcu. Raz mówisz, że lepiej byłoby żebyśmy się więcej nie spotkali, a teraz...
   - Widzę, że już znalazłaś pocieszenie- przerwał jej.
   - A nawet jeśli to co?- Bartek znowu zabrał głos.- Nie powinno cię to interesować.
   - Nie rozmawiam z tobą- wciąż patrzył na Emilię.
   - Ale ja tak. Daj jej, koleś, spokój.
   - Bo ty tak chcesz?- prychnął.
   - Nie. Dla jej dobra.
   - Bartek, proszę cię- popatrzyła na niego. Mówiła po polsku.- Daj mi z nim porozmawiać. Chcę go o coś spytać. Idź już do tego kolegi. Dam sobie radę.
   - Emilka, nie. Ten koleś jest w sekcie, zapomniałaś?- spytał z wyrzutem.- Nie możesz z kimś takim utrzymywać kontaktów. Nigdy nie wiadomo, czy to co robi nie jest kontrolowane przez... no wiesz. 
   - Właśnie o tym chcę z nim porozmawiać.
   - Dlaczego sama utrudniasz sobie życie?- patrzył na nią błagalnie. 
   - Nie utrudniam sobie życia tylko chcę wszystko wyjaśnić..
   - Ty go wciąż kochasz- stwierdził. Emilia popatrzyła na niego skonsternowana. Ona sama tego nie wiedziała.
   - Bartek, nie wiem...
   - Dobra. Jak chcesz- poddał się.- Ciekaw jestem, czy teraz wszystko rozumie, bo po jego minie zgaduję, że nie- zerknął na niego. Emilia podążyła za jego wzrokiem. Kevin stał i zmieszany się im przyglądał. Dziewczyna była pewna, że nie zrozumiał nic z ich rozmowy, albo bardzo mało.
   - Na pewno tego chcesz?- spytał dla pewności Bartek. Potrząsnęła twierdząco głową.- Dobra. Jak coś jestem pod telefonem- cmoknął jej policzek, obrzucił spojrzeniem Kevina, odwrócił się na pięcie i odszedł.
   - Chcę porozmawiać- powiedziała do byłego narzeczonego.
   - O czym?
   - Dowiedziałam się ostatnio czegoś o tobie- zaczęła, ale Kevin był jakiś nieobecny.- Coś nie tak?- spytała.
   - Czy ja dobrze zrozumiałem? On powiedział, że ty mnie kochasz?
Emilia stanęła jak wryta. "A jednak coś rozumiał" pomyślała. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć.
   - Kochałam cię- odpowiedziała w końcu.- Teraz jestem pewna, że jest inaczej, ale nie potrafię być w stosunku do ciebie taka...- nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa.- Byliśmy ze sobą siedem lat!
   - Zapomnij- bąknął.
   - Jak mam zapomnieć? Kevin, co się z tobą dzieje?- miała ochotę się po prostu popłakać, ale się powstrzymywała.- Tak bardzo się zmieniłeś...
   - A może dopiero teraz jestem sobą?
   - Nie- pokręciła przecząco głową.- Nie jesteś taki. Po prostu jesteś pod ich wpływem...
   - Czyim wpływem?
   - Dobrze wiesz. Chodzi mi o sektę- oczy Kevina podwoiły swoje rozmiary jakby się przestraszył.
   - Nie jestem pod niczyim wpływem- zaprzeczył, odwracając się. Chciał odejść, ale Emilia złapała go za kurtkę, zmuszając do zatrzymania się.
   - Dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać?- spytała z wyrzutem.
   - Tak będzie dla ciebie bezpieczniej- spojrzał na nią bardzo poważnie. 
   - Pozwolisz, że to ja będę decydowała, co jest dla mnie dobre a co nie?- puściła jego kurtkę.
   - Nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził, rozumiesz?- spojrzał jej głęboko w oczy, a ona osłupiała. 
Kevin odwrócił się na pięcie, zostawiając ją w takim stanie. W jej głowie aż huczało od miliona myśli. W końcu zaczęła się zastanawiać, czy tego co się przed chwilą stało sobie nie wymyśliła... Ale nie. To była rzeczywistość.

piątek, 2 stycznia 2015

Rozdział 17


   Stał z rękoma w kieszeniach spodni i patrzył na sporą wiązankę kwiatów, ustawioną w holu. Emilia nie mogła uwierzyć, że go tam widzi. Na początku myślała, że jej się coś wydaje, ale nie. On tam stał. Zastanawiało ją, co on robi w Nowym Jorku?
   - Co ty tu robisz?- spytała, a w jej głosie słychać było czysty szok. Dopiero wtedy Bartek odwrócił się w jej stronę.
   - O, cześć- uśmiechnął się.- Nieźle mieszkasz- rozejrzał się dookoła.
   - Co tu robisz?- powtórzyła. 
   - Przyjechałem cię odwiedzić- uśmiechnął się szeroko.
   - Tak po prostu kupiłeś bilet i wsiadłeś do samolotu, żeby przylecieć do mnie na herbatkę i ciasteczko?- podniosła jedną brew do góry, zakładając ręce na piersiach. 
   - Dokładnie- nie przestawał się uśmiechać.- A tak na serio, to jak widzisz nie mam walizki, ani nic.. Nie przyjechałem do ciebie- mrugnął do niej okiem.
   - Ach tak? Więc co tu robisz?- wiedziała, że zaczyna się z nią droczyć. 
   - Szedłem sobie i tak przypomniało mi się, że tu mieszkasz, więc wpadłem.
   - To teraz możesz wypaść- mrugnęła okiem.
   - Wyganiasz mnie?- spytał rozbawiony. 
   - Skoro przyjechałeś do kogoś innego, nie potrzebuję cię tu- wzruszyła niewinnie ramionami. 
   - Ty jędzo- zaśmiał się.
   - A teraz tak naprawdę, to co tu robisz?- ponowiła próbę dowiedzenia się czegokolwiek. 
   - Serio?- przytaknęła.- Przyleciałem do znajomych, bo się żenią i pomyślałem, że skoro jestem w Nowym Jorku to wpadnę na Manhattan. 
   - W takim razie, zapraszam- wskazała dłonią korytarz. 
   - Panie przodem- puścił jej oczko. 
   Uśmiechnęła się i ruszyła w kierunku drugiego salonu. Słyszała za sobą jedynie kroki Bartka. Kiedy weszli do pomieszczenia, Emilia stanęła. 
   - No nieźle. Nigdy nie byłem u ciebie w domu i jestem w szoku.
   - To tak jak ja, widząc cię tu- uśmiechnęła się, siadając na jednej z kremowych kanap, ustawionych naprzeciwko siebie. 
   Pomieszczenie to było bardzo jasne. Wchodząc po prawej i po lewej stronie były szklane schody w dół. Prosto stały dwie wspomniane kanapy, a po środku nich stolik. Za nimi ulokowane były cztery pionowe, wąskie okna, rozciągające się od sufitu aż [po podłogę. Ściany były białe, a na nich wisiały bardzo nowoczesne obrazy. Podłoga wyłożona była ciemnym drewnem.
   - Naprawdę ładnie sobie mieszkacie. Zaczynam żałować, że już wcześniej cię nie odwiedziłem.
   - To był twój wybór- zauważyła. Bartek usiadł na drugiej kanapie.- Napijesz się czegoś? Kawy? Herbarty? Jakiegoś soku?
   - Nie. Nie kłopocz się. 
   - A może ciasto? Jesteś głodny?
   - Emilia, uspokój się. Nie przyszedłem tu jeść- nie przestawał się uśmiechać.
   - W takim razie, po co tu jesteś?
   - Porozmawiać, posiedzieć… Ale nie jeść.
   - No, dobra- wzruszyła ramionami. 
   W tamtej chwili do salonu weszła Sara. Ubrana była jak zawsze, czyli w dopasowaną sukienkę do kolan. Ta była w kolorze bladego różu. Kobieta była bardzo zaskoczona widokiem jaki zastała. Znała mniej więcej historię jej córki i Bartka, ale nie wiedziała, że spotkali się na wakacjach.
   Jej mina mówiła sama za siebie.
   - Dzień dobry- przywitał się Bartek.
   - Dzień dobry- Sara nie siliła się na język polski. Coraz rzadziej go używała, a jak już to dość często zastanawiała się, jak powiedzieć dane słowo w tym języku. Zaczęła go po prostu zapominać. 
   - Jak się pani ma?- Bartek był bardzo miły. Sara zerkała to na niego, to na Emilię. 
   - Dobrze, dziękuję. A mogę spytać, co tu robisz?
   - Przyszedł w odwiedziny, mamo- odpowiedziała za niego Emilia.
   - Mieszkasz w Nowym Jorku?- w dalszym ciągu mówiła po angielsku chociaż Emilia i Bartek używali polskiego języka. 
   - Nie, proszę pani. Mieszkałem tu kiedyś, ale obecnie nie. Przyleciałem na ślub znajomych. 
   - Rozumiem. Miło cię widzieć- Emilia nie była pewana, czy jej mama mówiła szczerze, czy z grzeczności.
   - Panią również- uśmiechnął się. Widać było, że nie do końca wiedział, jak ma się zachowywać. 
   - Emily- zwróciła się do córki- wychodzę. Nie wiem, kiedy wrócę, więc przekaż ojcu, jeśli wróci przede mną- Emilia podniosła brwi do góry. 
   - Wychodzisz? A można wiedzieć, gdzie?
   - Stara znajoma mnie zaprosiła. Przyjęłam zaproszenie.
   - W porządku. Powiem tacie- kobieta denerwowała się zachowaniem Sary. Co prawda, najczęściej rozmawiały w języku angielskim, ale nie powinna była rozmawiać z Bartkiem w tym języku, kiedy on mówił po polsku. Na szczęście mężczyzna znał język, chociaż nie tak dobrze, więc ją rozumiał. Jednak z drugiej strony on też mógł zacząć mówić po angielsku.
   - Zapomniałabym, przyszło to dzisiaj pocztą. Do ciebie i do nas- podała jej kopertę. Emilia poznała ją i szerzej się uśmiechnęła.
   - Dziękuję.
   - Do widzenia- pożegnał się Bartek, kiedy Sara wychodziła z pomieszczenia.
   - Do widzenia- odpowiedziała przez ramię, a następnie zniknęła im z pola widzenia.
   Emilia rozdarła kopertę i tylko zajrzała do środka, niczego nie wyciągając. Tak jak przeczuwała, było to zaproszenie na ślub i wesele Corey i Jake’a. Rozpoznała już po kopercie.
   - Przepraszam za nią- oboje zajęli swoje poprzednie miejsca. Emilia odłożyła kopertę na stolik. 
   - Nie masz za co przepraszać. Rozumiem. 
   - Właśnie obawiam się, że nic nie rozumiesz. 
   - Rozumiem na przykład, że twoja mama nie mówi już po polsku. 
   - To nie tak. Ona mówi po polsku, tylko już zapomina… Łatwiej jej mówić po angielsku- wytłumaczyła.
   - Nie wiem, czy mi się wydawało, czy nie była zadowolona z mojego widoku?
   - Po prostu była zaskoczona. Nie widziała cię od ośmiu lat. Nie dziw się jej. Tak samo my byliśmy zaskoczeni, kiedy się spotkaliśmy po tylu latach- broniła matkę. Nie chciała, żeby Bartek źle o niej pomyślał, czy coś.
   Chwilę milczeli, wpatrując się w siebie. 
   - Zauważyłaś, że pierwszy raz odwiedziłem cię w Nowym Jorku, a nawet Dagmara tu już była?- zaśmiał się.
   Dagmara przyleciała kiedyś z Emilią, kiedy się przyjaźniły, na rozdanie nagród. Zielonce zależało, żeby na nich być. Jej rodzice mięli nominacje. Zaproponowała Dagmarze, żeby jej potowarzyszyła i obie przyleciały. To wtedy brunetka poznała Sam'a. Spędziły w Nowym Jorku zaledwie kilka dni, ponieważ później musiały wracać do szkoły, ale był to bardzo miło spędzony czas. Przynajmniej dla Emilii.
   - Dagmara bardzo się zmieniła- powiedział nagle i zaczął bawić się swoimi palcami. Łokcie oparł na swoich kolanach. Emilia założyła nogę na nogę.- Tak naprawdę to zmienił ją Sam. Wiesz jaka była wcześniej... Teraz jest taka ponura, ale znowu nie zawsze. Potrafi być taka jak wcześniej, ale mam wrażenie, że po prostu nie chce. A wszystko zmieniło się po jego śmierci...
   - Bardzo go kochała?
   - Nawet nie wiesz jak bardzo- westchnął.- Byli bardzo szczęśliwi. Wszytko wydawało się być idealne do czasu, kiedy Dagmara dowiedziała się, że Sam ćpa. Próbowała jakoś mu powiedzieć, żeby przestał, ale słabo jej to wychodziło. Wiesz, że zrobiła sobie kolczyk w pępku?- pokręciła przecząco głową. Bo skąd miała wiedzieć?- Zrobiła go, bo Samowi się to podobało- zaśmiał się.- On dla niej rzucił palenie.
   - Rzucił dla niej palenie, a ćpał poza jej plecami?- Emilia prychnęła.
   - Dokładnie. Nawet nie wiesz, co się działo, kiedy Dagmara się dowiedziała...
   - Nie wiem. Ale możesz mi wszystko powiedzieć- zachęcała. Poczuła dziwną chęć poznania w jakiś sposób Dagmarę i jej życie.
   - Załamała się, prosiła go, żeby przestał, ale on już nie potrafił. Groziła mu odwykiem... Pewnego dnia powiedziała mu, że zrywa z nim na czas dopóki z tym nie skończy. chciała go zmobilizować.. Następnego dnia znaleziono go martwego.
   Emilia pokręciła z niedowierzaniem głową. Nie potrafiła sobie tego wszystkiego wyobrazić.
   - A wiesz co jest najgorsze?- nie czekał na jej odpowiedź.- To Dagmara go znalazła. 
   Oczy Emilii podwoiły swoje rozmiary. Pomyślała, że musiał to być dla jej byłej przyjaciółki wielki szok.
   - No dobra... Wszystko niby rozumiem, tylko w dalszym ciągu nie mam pojęcia, dlaczego mnie tak traktowała. Nic jej nie zrobiłam. 
  - To prawda- przytaknął.- Ja mogę mieć tylko swoje domysły.
   - Na przykład jakie?
   - Może kojarzysz jej się w jakiś sposób z Sam'em? Poznała go, będąc z tobą- wzruszył ramionami. 
   - Możliwe- Emilia się zamyśliła, przywołując do głowy wspomnienia z owego wieczoru.
   Jake zaprosił ją na swoje przyjęcie. Była wtedy z Dagmarą w Nowym Jorku, więc poszły razem. To tam brunetka poznała Sam'a. Jak się później okazało, chłopak umiał polski. Mieszkał w Polsce, ale jak się domyśliła Emilia, musiał wrócić do Stanów skoro był później z Dagmarą. Następnego dnia po przyjęciu Jake i Sam zaprosili dziewczyny na przejażdżkę bryczką, a następnie poszli pojeździć na łyżwach. Między Sam'em, a Dagmarą już wtedy coś iskrzyło.
   - Ale to nie jest jednak trochę dziwne? Może i przypominam jej tamten dzień, ale to dość dziecinne. Powinna zostawić przeszłość za sobą.
   Bartek się zaśmiał, przeczesując swoje czarne włosy.
  
- Weź jej to powiedz. Może ciebie posłucha.
   - Jasne- prychnęła.
   - Nawet nie wiesz, ile osób próbowało. Nic się nie zmieniło. 
   - Kto wie... Może kiedyś spróbuję- uśmiechnęła się lekko. Chciała porozmawiać z Dagmarą. W końcu była jej pierwszą przyjaciółką. 
   - Bo…- zawahał się.- Mam pewien powód, dla którego do ciebie przyjechałem- podrapał  się po głowie.
   - Jaki? 
   - Możemy porozmawiać gdzieś, gdzie nie będzie szans podsłuchania nas?- rozejrzał się. 
   - Jasne- Emilia nic nie rozumiała.- Chodź.
   Wstała, a za nią to samo zrobił Bartek. Ruszyła  stronę schodów. Zeszli piętro niżej, poszli korytarzem, a następnie  weszła do gabinetu Kamila. Emilia oparła się o biurko ojca. Bartek zamknął za sobą drzwi i podszedł do niej.
   - Tu możemy porozmawiać- powiedziała.
   - Ymmm. Ok.- podrapał się po karku. Nie był pewny, czy powiedzieć Emilii to co miał zamiar. Toczył ze sobą wewnętrzną walkę. Jednak pomyślał, że ma prawo wiedzieć.
   - Mów- ponagliła go. 
   - Bo… 
   - Bartek, sam chciałeś porozmawiać, to teraz mów, o co chodzi- była bardzo zniecierpliwiona.
   - Dobra. Może to być dla ciebie szok, ale myślę, że masz prawo wiedzieć. 
   Emilia trochę się przestraszyła. Nawet przez myśl jej nie przeszło, to co Bartek jej powiedział.
   - Powiedz mi w końcu.
   Bartek głośno przełknął ślinę, westchnął, a dopiero wtedy z jego buzi wydostało się zdanie, które tak długo go dręczyło.
   - Kevin ma styczność z sektą.

---------------------------------------------------
Witam wszystkich w NOWYM ROKU! :D
Rozdział taki trochę krótki. No cóż… Ostatnio był dłuższy to teraz krótszy xD I nie będę ukrywała, że jest trochę naciągany... Wybaczycie, nie?
I mam pytanko ;) Czy chcecie, żeby od czasu do czasu pojawiały się tu jakieś zdjęcia, żeby np. sobie lepiej coś wyobrazić, czy nie? Tak ostatnio myślałam i zastanawiałam się nad tym, więc proszę napisać ;) Oczywiście nie przy każdym rozdziale by coś było, ale tak od czasu do czasu.

Pozdrawiam! :*