piątek, 27 marca 2015

Rozdział 29

   Kiedy kobiety jechały z lotniska, Lucie była strzępkiem nerwów. Bardzo się bała. Nowy kraj, obcy język, obcy ludzie. Dopiero teraz uświadomiła sobie w pełni, w jakiej sytuacji się znalazła.  Wcześniej jakoś nie myślała o tym pod tym kątem. Zaczęły dopadać ją obawy czy aby dobrze postąpiła, zgadzając się na ten wyjazd.. Ale wtedy patrzyła na Emilię, która tak bardzo się cieszyła podróżą do kraju, z którego pochodziła i uśmiechała się sama do siebie. Nigdy nie pomyślałaby, że dzięki jej ojcu zyska tak wspaniałą przyjaciółkę.
   Na lotnisko przyjechał po nie Tomek. Obie kobiety przytulił na powitanie. Emilia przedstawiła mu Lucie. Jedynie skinął w jej kierunku głową, ponieważ nie umiał mówić po angielsku. Dlatego wszystko tłumaczyła im nawzajem Emilia. Było to dla niej dość męczące, ale nie mogła narzekać. Sama wymyśliła taki układ.
   Przez całą drogę Tomek próbował podtrzymywać rozmowę chociaż z Emilią. Lucie siedziała na tylnym siedzeniu wpatrzona w krajobrazy przez nich mijane. No cóż.. Co prawda była raz w Polsce, ale w Warszawie, a mijane przez nich miejscowości były jej całkowitą odmiennością. Miasteczko, w którym miała zamieszkać też było całkiem inne. Emilia wiedziała, że trudno jej się będzie przystosować, dlatego między innymi chciała z nią tam zostać. Musiała pomóc jej się odnaleźć.
   Na miejscu byli jakiś czas później. W Polsce była pierwsza w nocy. Zarówno Lucie jak i Emilia były wyczerpane. Długi lot i podróż z lotniska były wyczerpujące zwłaszcza dla ciężarnej Lucie. Ale jednak mimo wszystko cieszyła się, że będzie mogła odpocząć od jej dotychczasowego życia świetle refrektorów. Już od bardzo dawna pożądnie nie odpoczęła. Każdy zawsze myślał, że skoro jest młoda nie potrzebuje dłuższego odpoczynku, ale rzeczywistość była zupełnie inna. Dlatego też Lucie zdarzało się uciec ochronie i gdzieś wyjść. Po prostu nie zaznała nigdy prawdziwego życia zwykłej kobiety. Czasami żałowała, że rozpoczęła karierię w tak młodym wieku, ale później myślała o tym wszystkim, co przeżyła. Kochała śpiewać, była to jej wielka pasja od dzieciństwa i nie wyobrażała sobie życia bez tego.
   W domu przywitała ich Kasia. Podobnie jak wcześniej Tomkowi, Emilia przedstawiła jej Lucie. Na szczęście Katarzyna umiała dogadać się mniej więcej po angielsku, dlatego Emilia była spokojniejsza. Bardzo ceniła to, że małżeństwo zgodziło się przyjąć je pod swój dach, biorąc jeszcze pod uwagę stan kobiety. Zielonka nie miała pojęcia jak im się za to odwdzięczy.
   Żadno z nich nie męczyło kobiet. Doskonale wiedzieli, że były zmęczone, dlatego poszły do pokoju, który Emilia zajmowała za każdym razem, kiedy tam jeździła. Nie miały siły na żadne rozpakowanie walizek, dlatego postawiły je w kącie i wyciągnęły jedynie kosmetyczki i pidżamy. Obie jedna po drugiej odświeżyły się i usnęły kamiennym snem. Emilia cieszyła się, że Lucie nie ma problemów z zasypianiem w nowych miejscach. Była to tego przyzwyczajona. Kiedy miała trasę, spała w różnych miejscach na całym świecie.
   Zasypiając, Emilia myślała tylko o tym, że musi zrobić wszystko, żeby Lucie była szczęśliwa w tym miejscu. Tak jak ona była siedem lat wcześniej..

                                                                              ***

   Rano przy śniadaniu, Kaśka grzecznie pytała Lucie, która nadal czuła się bardzo skrępowana, o różne nieistotne sprawy. Widać było, jak bardzo się stara, żeby ciężarna czuła się w jej domu dobrze. Robiła wszystko, aby Lucie czuła się jak najbardziej swobodnie. Tomek pojechał do pracy i kobiety były w domu same. Emilia na chwilkę zadzwoniła do rodziców, mówiąc, że są na miejscu.
   Po południ Emilia zabrała przyjaciółkę na małą wycieczkę po mieście. Pokazała jej, gdzie mieści się jaki sklep, a ta próbowała z całych sił zapamiętać różne miejsca. Jak uznała Emilia, musiała zapoznać ją z okolicą w razie różnych konieczności. Czuła potrzebę, tak jak Katarzyna i Tomek,  zrobienia wszystkiego, żeby Lucie poznała miasteczko i czuła się w nim jak u siebie, o czym wiedziała ciężarna i bardzo to doceniała.
   Zielonka zaprowadziła ją do jej ulubionego miejsca. Było dość ciepło jak na tą porę roku i nawet świeciło jakby nieśmiało słońce, dlatego kobiety nie przejmowały się  zimnem. Kiedy przechodziły koło niewielkiego lasku, gdzie przed kilkoma laty Bartek zerwał z Emilią, ta przywołała w pamięci tą chwilę. Jak wtedy nic nie rozumiała,obwiniała siebie.. Teraz z pewnością wiele spraw rozstrzygnęłaby inaczej, ale była za późno. Teraz miała nowe zmartwienia, które zostawiła w Nowym Jorku. Doskonale wiedziała, że będzie musiała znowu stawić im czoła. Tylko nie wiedziała jeszcze, w jaki sposób.

   Doszły na  niewielką polankę. To tam Bartek zabrał Emilię na przejażdżkę swoim motorem. Polana była w kształcie przybliżonym do koła.  Z jednej strony ciągnął się lasek z drzew liściastych i iglastych. Emilia wspięła się na jeden z kilku dość dużych kamieni i usiadła na nim. Lucie oparła się o drugi. Wolała nie ryzykować takiej wspinaczki.
   - Jak ci się tu podoba?- spytała Emilia, próbują poskromić swoje włosy, które rozwiał lekki wiatr.

   - Jest bardzo miło- uśmiechnęła się lekko.- Podoba mi się. Czuję się tu tak… inaczej- przyznała.
   Emilia uśmiechnęła się. Cieszyła się, że Lucie nie jest niezadowolona.
   - Mam nadzieję, że będziesz tu szczęśliwa i się odnajdziesz- wypowiedziała na głos swoje myśli.
   - Też mam taką nadzieję… Jednak nie będzie to łatwe- Lucie włożyła za ucho zabłąkany kosmyk włosów, który w jakiś sposób wydostał się z mocnego uścisku gumki do włosów.- Czuję się tak…dziwnie- westchnęła.- Nie znam nawet języka.
   - Wiem..Ale kiedy będziesz przebywała w otoczeniu tych ludzi, będziesz ich słuchała, zaczniesz sama się uczyć. Zobaczysz.
   - Będę się starała. Obawiam się tylko, że będę się tu nudziła, kiedy wyjedziesz..
   - Nudziła?- Emilia żartobliwie prychnęła.- Z Dagmarą nie da się nudzić- Lucie się zaśmiała.
   Emilia przypomniała sobie, że nawet nie zadzwoniła do Dagmary. Brunetka nawet  nie wiedziała, że są w Polsce. Zapamiętała sobie, żeby zrobić to kiedy tylko wrócą do domu… ich tymczasowego domu.
   - Nie znam jej za dobrze- bąknęła Lucie.- Emilka, nawet nie wiesz, jak bardzo się stresuję… Czuję się tak dziwnie, kiedy ktoś coś mówi, o coś pyta, a ja nie wiem, o co chodzi.
   - Lucie- Emilia zsunęła się z kamienia i stanęła naprzeciwko przyjaciółki.- Miałaś tu odpocząć, a nie się stresować. Rozumiem cię, ale staraj się to ignorować. Gdybym mogła, wybrałabym inne miejsce, ale gdzie? Nie zostawiłabym cię samej, a tu wiem, że się tobą zajmą.
   - Dziękuję, Emilka- Lucie ją przytuliła.- Za wszystko co dla mnie robisz. Nigdy nie sądziłam, że będę miała taką przyjaciółkę.
   - Szczerze, to ja też nie. I będę ciocią- niemal zapiszczała.- Lilly, strzeż się, ciotka Emilia już się tobą zajmie- zażartowała, odsuwając się od przyjaciółki.
   -Będziesz wspaniałą ciocią.
   - To ty będziesz wspaniałą mamą- poprawiła ją, ruszając w drogę powrotną.

                                                                        ***

   - Widać gołym okiem, jak zagubiona jest ta biedna dziewczyna- Katarzyna postawiła na stole puste talerze.
   Lucie poszła na piętro skorzystać z łazienki, więc czarnowłosa wykorzystała tą chwilę na swobodną rozmowę z Emilią.
   - Po prostu się boi, że ktoś ją rozpozna, media się dowiedzą…- westchnęła, stawiając dzbanek napełniony sokiem malinowym na środku stołu.- Na dodatek nie zna języka, jest w innym kraju, wśród obcych sobie ludzi.. Wcale jej się nie dziwię.
   - Ja też ją rozumiem, ale widać, że jest silna. Da sobie radę, a my jej w tym pomożemy- do położonych poprzednio rzeczy doszły sztućce i serwetki.
   - Dziękuję, Kasiu, że zgodziłaś się nas gościć.
   - Nie masz za co dziękować. Będzie chociaż weselej. Cały czas siedzimy sami… Lucie to bardzo fajna dziewczyna. Widać po niej, że z chęcią by dalej koncertowała, ale musiała szybciej wydorośleć niż by sobie tego życzyła. Będzie wkrótce mamą…
   Urwała, słysząc kroki na schodach. Po chwili do jadalni weszła Lucie. Uśmiechnęła się lekko.
   - Lucie, usiądź. Zaraz przyniosę kolację- Katarzyna wskazała na krzesła. Emilii chciało się śmiać, słysząc wymowę czarnowłosej, która bez porównania była chociażby z Joanną, która mówiła o wiele płynniej. Ale mimo to Emilia cieszyła się, że Kaśka może dogadywać się jakoś z Lucie, co wszystko bardzo ułatwiało.
   Po domu rozniósł się donośny dźwięk dzwonka. Emilia dała znać, że otworzy i ruszyła w stronę drzwi wejściowych, nucąc pod nosem jedną z jej ulubionych piosenek. Zamachnęła się i otworzyła drewnianą powłokę.
   - Kasiu, zapomniałam, że…- brunetka urwała w pół zdania, kiedy podniosła wzrok i zdała sobie sprawę, że to nie Katarzyna jej otworzyła.- Emilia- jej szczęka powędrowała ku dołowi.
   - Cześć- uśmiechnęła się szeroko.
   Dagmara otrząsnęła się z pierwszego szoku i także się uśmiechnęła.
   - Co tu robisz?- jej oczy nadal przypominały okrągłe monety.
   - Przyjechałam na jakiś czas. Wejdź- wpuściła ją do środka.- Jest tu też Lucie.
   - Nie spodziewałam się, że tak szybko się spotkamy- zaśmiała się.- Kaśka jest?
   - Jestem!-usłyszały z kuchni.- Coś się stało?- pojawiła się w korytarzu.
   - Przyszłam powiedzieć, że nie mogę przyjść dzisiaj na kolację, którą już czuję- uśmiechnęła się szerzej.
   - Kasia cię zaprosiła?- Emilia nie przypominała sobie, żeby kobieta cokolwiek wspominała. Dagmara przytaknęła.- Jak już tu jesteś to zostań. Lucie, chodź zobacz, kto przyszedł!- krzyknęła po angielsku w stronę jadalni.
   -Nie.. Lepiej nie. I tak jest tu dość dużo osób, a ja muszę jeszcze…
  - Nie dyskutuj- przerwała jej Kaśka.-Zostajesz u nas na kolację.
  Dagmara westchnęła, ale posłusznie zsunęła ze swoich stóp buty, tym samym zgadzając się.
   Usłyszały kroki, a następnie postać Lucie pojawiła się koło nich.
   - Cześć, Lucie- Dagmara pocałowała ją w policzek, przez co blondynka lekko się zmieszała.
   - Cześć. Miło cie widzieć- uśmiechnęła się.
   - Na ile przyjechałyście? Zrobiłyście sobie wakacje?- zakołysała brwiami, pozbywając się kurtki.
   - Nie- Emilia chrząknęła.- Lucie tu zostanie z pewnością do końca ciąży, a później zobaczymy..
   - A ty?
   - Będę tutaj, dopóki Lucie się nie będzie czuła pewniej. Później będę ją odwiedzała- nie była pocieszona tym, że musiała kolejnej osobie mówić o całym planie. Wiedziała jednak, że Dagmara ich nie wyda. Nie była taka.- Chciałam do ciebie zadzwonić, ale znowu wypadło mi to z głowy- wszystkie kobiety usiadły na dużej kanapie w salonie.- Chciałam prosić cię o przysługę- Dagmara dała znak, żeby kontynuowała.- Czy mogłabyś.. no nie wiem.. zajmować się Lucie, kiedy wyjadę? Będę się czuła lepiej, wiedząc, że masz na nią oko.
   - Nie boisz się?- Dagmara się zaśmiała.- Z zawodu jestem dziennikarką. Mogłabym wykorzystać ten fakt na dobry artykuł i dostać dzięki temu pracę w jakimś wydawnictwie czy coś- Emilia wiedziała, że żartuje.
   - Przestań- mimo to upomniała ją. Zerknęła na Lucie. Na całe szczęście i ona zrozumiała, że to żarty. Ciągle rozmawiały po angielsku, żeby ciężarna nie czuła się odtrącona. Katarzyna zostawiła je same i zniknęła za drzwiami kuchni.
   - W porządku. Będziemy się świetnie bawić z Lucie, prawda?
   - Myślę, że tak- uśmiechnęła się lekko.
   - Kiedy wyjedziesz?- Dagmara przeniosła swoja uwagę ponownie na Emilię.
   - Mówiłam już- przypomniała.- Kiedy Lucie będzie czuła się pewnie, pozna kilka osób, rozpozna się w terenie… Będę spokojniejsza.
   -Rozumiem- pokiwała głową.- A…- zawahała się.- Danny jeszcze u was mieszka?
   - Tak- Emilia skinęła głową.- Dlaczego miałby nie mieszkać?
   - Tak tylko spytałam.. Nie uważasz, że to trochę dziwne, że do tej pory nie wynajął sobie chociaż jakiegoś małego mieszkanka?
   - Tata zaproponował mu dach nad głową, więc po co ma się tym przejmować?
   - Tak tylko sobie pomyślałam, że to dziwne. Jest dorosły, z pewnością chciałby mieć więcej prywatności. Wiesz.. faceci- skubała paznokciami rękaw swojej bluzki.
   - Dagmara, dlaczego mam wrażenie, że ty coś wiesz?- Emilia nie wytrzymała. Miała dość tych wszystkich niejasności i udawania.
   - Emilia… ja muszę się upewnić- powiedziała tylko.
   Do domu wrócił Tomek, więc pani domu zaprosiła wszystkich do stołu. Kiedy jedli, Emilia myślała o zachowaniu brunetki. Miała nadzieje, że w końcu chociaż od niej się czegoś dowie. Może to „coś” wyjaśni kilka spraw? Miała nadzieję, że tak.

                                                                          ***

   W grudniu, jak to w grudniu cały świat zniknął pod grubym białym pokrowcem. Emilia i Lucy stały przy oknie i z przytulnego domu, obserwowały wirujące za oknem płatki śniegu. Emilia osobiście nie lubiła tej pory roku. Wszystko zamierało, a w Nowym Jorku było jeszcze zimniej niż w Polsce. Jedynym plusem były święta, które po prostu kochała. Ta rodzinna atmosfera, kolędy, ozdoby…
   W święta Emilia razem z przyjaciółką pojechała do Joanny i jej rodziny. Już od wielu lat nie spędziła z nimi żadnych świąt, a teraz nadażyła się ku temu idealna okazja. Katarzyna nie miała im tego za złe- rozumiała, że Zielonka chce spędzić taki czas razem z ciotką.
   Rodzina Klipków przyjęła Lucie bardzo radośnie, co, jak zauważyła Emilia, bardzo pomogło jej przyjaciółce trochę się odprężyć, przebywając w otoczeniu kolejnych nowych osób. Coraz łatwiej było jej nawiązywać nowe znajomości i wszystko zmierzało ku dobremu. Piosenkarka bardzo dobrze dogadywała się z dziećmi. Chociaż nie rozumieli się nawzajem, bawiła się z nimi w różne zabawy. Od przyjazdu do Polski, Emilia nauczyła przyjaciółkę podstawowych słów. W domu Anny i Tomasza czuła się już dość swobodnie. Dagmara często je odwiedzała, we trzy wychodziły na miasto, żeby Lucie rozpoznała się w terenie jak najlepiej. Kilka razy Emilia rozmawiała z Bartkiem przez telefon. Nadal był w Nowym Jorku, co jeszcze bardziej dziwiło Zielonkę, nie zamierzał wracać w najbliższym czasie. Zastanawiała się, co jest tego powodem, ale nie odważyła się spytać. Nie chciała wyjść na wścibską. Miał swoje życie i swoje sprawy, a ona nie miała prawa wypytywać go o prywatne sprawy.
   -Emilka! Emilka, popatrz, to tatuś!- Julka przyciskała nos do okna salonu, w którego centrum królowała błyszcząca od ozdób choinka.
   Kobieta podeszła do dziewczynki, objęła ją i z uśmiechem spojrzała przez okno. Na parkingu stał Krzysztof i machał córce.
   - Popatrz! Ma jakieś paczki!- dołączył do nich Szymon.
   Krzysiek ugiął się pod ciężarem wielkiego worka, który zarzucił sobie na plecy niczym Święty Mikołaj. Ubrany był w czarny garnitur, do którego założył czerwoną czapkę z białym pomponem.
   Emilia zaśmiała się, kiedy mężczyzna wszedł do mieszkania. Otrzepał resztki śniegu z ubrań i odstawił worek na podłogę.
   - Cześć dzieciaki- przywitał się z całą trójką.- Jak mija dzień, drogim paniom?- spytał, wchodząc do kuchni, gdzie Joanna kończyła przygotowywać wigilijne dania. Obok niej Lucie wykładała na talerzyk opłatek wigilijny, a Emilia wycierała blat kuchenny.
   - Pracowicie- powiedziała żona Krzysztofa z uśmiechem.- Lucie i Emilia bardzo mi pomogły- celowo zaczęła mówić po angielsku, żeby ciężarna nie czuła się jakaś odmienna. Mimo, że wiedziała, iż jej mąż nie rozumiał, co mówiła. Umówili się, że czasami będzie tak robiła, żeby Lucie czuła się jak najlepiej. Każdy ją polubił, pomimo jej skrytości. Nie było się w sumie czemu dziwić. Nikt na jej miejscu nie czułby się inaczej. Była to bardzo trudna sytuacja dla wszystkich.- Zaczynamy. Zapraszam do stołu.
   Wszyscy zajęli swoje miejsca i wykonali podstawowe obrzędy wigilijne. Lucie pierwszy raz w życiu uczestniczyła w polskim święcie. Wszystko to było dla niej nowe. Zawsze biegła przez życie. Koncert za koncertem, wywiady, sesje zdjęciowe… Teraz zwolniła i po prostu zaczęła dostrzegać wszystko to co wcześniej jej umykało. Cieszyła się, że mogła się tak właśnie zatrzymać. Miała okazję zwrócić uwagę na różne szczegóły, których inaczej by nie zauważyła.
   - Kiedy będziemy mogli je otworzyć? Teraz? Możemy już teraz?- dzieci, ubrane w czapki elfów, nie potrafiły wysiedzieć w miejscu.- No kedy będziemy mogli je otworzyć?
   Julka zsunęła się ze swojego miejsca i pociągnęła za rękaw Krzyśka.
   - Mogę otworzyć już swój prezent?- zrobiła słodkie oczka.
   - Prezent? Jaki prezent?- Krzysiek udawał zaskoczonego.- W tym worku jest moje pranie!- wytarł kąciki ust serwetką.
   - Nieprawda!- krzyknął najstarszy chłopczyk.- Mamusiu…- popatrzył błagalnie na Joannę.
   - Możecie- powiedziała z uśmiechem.
   Dzieci w jednym momencie znalazły się przy worku i zaczęły wyciągać opakowane w kolorowy papier ozdobny paczki. Kiedy Emilia spojrzała na Lucie, zobaczyła jak ta się uśmiecha. Był to bardzo dobry znak. Emilia czuła, że Lucie już jest coraz bardziej gotowa do tego, żeby zostać w Polsce sama, jednak chciała się upewnić, że wszystko będzie dobrze po jej wyjeździe.
   Kiedy dostała swój prezent, poczuła wibracje w kieszeni swoich spodni. Przeprosiła wszystkim wzrokiem i wyciągnęła urządzenie. Spojrzała  na wyświetlacz, gdzie pisało „Mama”. Zmarszczyła czoło, odbierając połączenie.
   - Słucham.
   - Emilia- usłyszała po drugiej stronie roztrzęsiony głos Sary. Zmarszczyła czoło, wstała od stołu i odeszła kilka kroków.
   - Mamo, co się stało?- przestraszyła się.
   - Och, Emilka.. Ka… Kamil…
   - Co z tatą?- niemal krzyknęła, ściągając na siebie uwagę pozostałych. Jej serce zaczęło niebezpiecznie łomotać w jej klatce piersiowej, a oddech stał się nierówny. Obawiała się najgorszego, jak najczęściej jest w takich chwilach.
   - O… on- jąkała się, szlochając.- Nie żyje.
   Te słowa trafiły ją jak grom z jasnego nieba. Na początku pobladła, później zaczęło jej się kręcić w głowie, widziała mroczki przed oczami. Pomyślała, że to głupi żart, ale wtedy przypomniała sobie, że rozmawia z własną matką, a ona nigdy nie żartuje. To była prawda.
   - J… jak to?- fo jej oczu zaczęły napływać nieproszone łzy, dlatego odwróciła się tyłem do zebranych w salonie.
   - Emilia… proszę cię, przyjedź…
   - Ale mamo, jak to się stało?- po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Opuściła ją kolejna osoba? Tym razem jeszcze bardziej bliska? Nie, to nie może być prawda, powtarzała sobie.
   Oparła się plecami o zimną ścianę na korytarzu i osunęła się po niej.
   - B… był pożar w firmie… O.. on się zatrzasnął w ga… gabinecie i… i tam się u… udusił- szlochy co chwila wydostawały się z gardła Sary.
   - Boże…- Emilia położyła płasko dłoń na czole. Nie przejmowała się, że jej makijaż spływa po jej policzkach. Kamil nie żyje! Jej tata nie żyje… Nikt sobie nawet nie mógł wyobrazić, co czuła. Nie ma nic porównanego ze straceniem kolejnej tak bliskiej osoby jaką jest rodzic. Nie mogła pojąć, dlaczego? Dlaczego kolejna osoba ją zostawiła?
   - Mamo, uspokój się- prosiła, chociaż sama była w rozsypce. Najpierw podeszła do niej Joanna, pytając niemo, co się stało, ale ona nie odpowiedziała. Wiedziała tylko jedno: że teraz musi być ze swoją matką i wspierać się nawzajem. Kamil był wielką częścią ich życia. Głową rodziny- J.. ja przyjadę. Jak tylko będzie wolne miejsce w samolocie, przylecę. Obiecuję- łzy nie przestawały płynąć z jej oczu.
   - Tak bardzo cię teraz potrzebuję- pierwszy raz od wielu lat usłyszała coś takiego z ust Sary. Emilia nie mogła sobie wybaczyć, że nie ma jej teraz w Nowym Jorku.
   - Wiem, mamo. Przylecę jak najszybciej.
   Kiedy już się pożegnały, Emilia wybuchła niekontrolowanym płaczem. Płakała, płakała i płakała i nie mogła przestać. Joanna próbowała dowiedzieć się, co się stało, Lucie także próbowała swoich sił, nawet Krzysiek. Dzieci patrzyły lekko wystraszone, ale zostały wysłane do swoich pokoi przez rodziców. Emilia schowała twarz w dłoniach. Nie mogła wypowiedzieć nawet słowa, chociaż chciała. Musiała wytłumaczyć Lucie, Joannie i Krzysztofowi co się stało, ale po prostu nie mogła. Nie potrafiła.
   Nie mogła znieść myśli, że Kamil odszedł. Tak jak Jenifer  zostawił ją. Ją i Sarę. Cały dom. Firmy… A jej nawet nie było w Nowym Jorku. Nie widziała go przez kilka tygodni, nie rozmawiała z nim i to bolało ją najbardziej. Tak długo kłóciła się z nim o firmy, marnowała tak cenny czas na sprzeczki, a kiedy ten czas się skończył, zauważyła jak dużo nie zrobiła. Kiedy powiedziała, jak bardzo go kocha? Kiedy go przytuliła? Spędziła z nim czas? Każdy się zawsze śpieszył, w biegu mówił sobie „Dzień dobry” czy też „Dobranoc”. Nikt nie zdawał sobie sprawy, jak kruche jest życie. W każdej chwili czas spędzony na tym świecie, może się skończyć. Jenifer wiedziała od dawna, co ją czeka. Mogła się na to przygotować, z każdym porozmawiać, a Kamil? On nie miał takiej możliwości. Poszedł jak codziennie do pracy. I już z niej nie wrócił… Nie wrócił żywy.


  Następnego dnia cały świat dowiedział się o śmierci wielkiego biznesmena Kamila Zielonka. Każdy był w szoku. Nikt się tego nie spodziewał. Każda gazeta nie pisała o niczym innym.
   Emilia była wrakiem człowieka, kiedy żegnała się z Lucy i wszystkimi innymi. Teraz nie myślała o ciężarnej. Wiedziała, że każdy się nią zajmie. Miała dookoła siebie tyle wspaniałych ludzi. Teraz w jej głowie był tylko jej ojciec. Joanna chciała nawet polecieć do Nowego Jorku z nią, ale Emilia kategorycznie się nie zgodziła. Jej ciotka nie mogła przecież zostawić trójki dzieci i męża, który był bardzo zapracowany i pojechać z nią. Nie mogła rzucić wszystkiego, dla niej.
   Nie umknął uwadze Zielonki fakt, że Joanna musiała schować dumę, żeby zaproponować to swojej siostrzenicy. Przez te wszystkie lata nadal nie miała kontaktu z Sarą. Trochę bolał ją fakt, iż jej siostra nigdy jej nie odwiedziła, nawet nie zadzwoniła, ale sama nie chciała się narzucać.
   Emilia poleciała do Nowego Jorku dzień później wieczornym lotem.

----------------------
Wiem i przepraszam! Wszystko w tym rozdziale jest takie z innej beczki… Chcę po prostu, żeby wszystko wyglądało naturalnie, ale też nie mogę się ślimaczyć, więc wychodzi takie.. coś.
I tak, wiem… znowu kogoś uśmierciłam, ale wszystko jest po coś, pamiętajcie.

Tak jak pisałam w notce tydzień temu, jest to ostatni rozdział przed moją przerwą.. Kolejny rozdział pojawi się 01-02 maja 2015r. Osoby, które informowałam do tej pory, oczywiście poinformuję kiedy opublikuję rozdział.
Jeszcze raz bardzo przepraszam, jeśli komuś to przeszkadza, ale po prostu inaczej nie jestem w stanie zrobić.
Ale są plusy też przerwy ;) Jeśli ktoś ma jakieś zaległości, może spokojnie je nadrobić ;)

Teraz może kwesta, która może trochę bardziej zainteresować. Do egzaminów zostały 3 tygodnie, więc teraz już naprawdę mogę mieć zaległości, które oczywiście nadrobię. Do tej pory jakoś udawało mi się czytać wszystko, chociaż często z opóźnieniem.. No ale teraz mogę nie dać rady.

W rozdziale mogą pojawiać się literówki lub jakieś błędy, bo kiedy go pisałam, miałam zepsutą klawiaturę. Jeśli będę miała chwilę czasu, poprawię ewentualne błędy.

I jeszcze jedna sprawa tak przed moim pożegnaniem na te 5 tygodni. A mianowicie.. choćby to opowiadanie miała czytać jedna osoba, będę je pisać. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie piszę jakoś wyjątkowo czy coś. Cieszę się z takiej ilości czytelników. W ogóle dziękuję wszystkim którzy ze mną są. Bardzo wiele to dla mnie znaczy. Kiedy zakładałam bloga, byłam niemal pewna, że po góra dwóch miesiącach go usunę, a tu proszę ;) Istnieje już ponad rok.


A więc nie pozostaje mi nic innego jak pożegnać się na ten ponad miesiąc..  Jeszcze raz za wszystko dziękuję!:*
Noelle

piątek, 20 marca 2015

Rozdział 28

   - Słucham- Emilia przyłożyła do ucha swoją komórkę, a drugą dłonią szukała w torebce biletów na samolot. Kupiła je kilka dni wcześniej i chciała je położyć w bezpiecznym miejscu, żeby nie zapomnieć, gdzie je zostawiła.
   - Cześć, Emilka- zamarła, słysząc znajomy, niski głos.
   Bartek.
   Przełknęła ślinę. Kompletnie się nie spodziewała telefonu od niego. W całym zamieszaniu zapomniała nawet, że był w Nowym Jorku. Miała bardzo dużo na głowie.
   - Cześć- w jej głosie słychać było czysty szok.- Coś się stało?
   - Nie- odpowiedział od razu.- Co się miało stać?
   - Nie wiem- wzruszyła ramionami, chociaż mężczyzna nie miał prawa tego zobaczyć.- Dzwonisz.
   - Dzwonię- przytaknął.- Długo się nie widzieliśmy.
   - Jakoś wcześniej ci to nie przeszkadzało- zauważyła uszczypliwie. Nastąpiła cisza po drugiej stronie i Emilia zaczęła żałować, że to powiedziała. Nie chciała go urazić.
   - Miałem załatwienia- powiedział obojętnie.- Ty zresztą też. Przykro mi z powodu dziewczynki.
  Puf. I wszystko prysło. Cała osłona, którą Emilia budowała przez ostatnich kilka dni. Próbowała odciąć się od wspomnień i nie myśleć o tej wesołej twarzy dziewczyny. Wierzyła, że z czasem będzie jej łatwiej. Już teraz czuła się lepiej niż na samym początku. Zawsze mogła sobie wyobrazić, że Jenifer spędza właśnie czas ze swoimi rodzicami, chodzi do szkoły, że wciąż jest… Ale jej nie było.
   Zastanawiała się tylko, skąd Bartek wiedział? Dość szybko domyśliła się, że Dagmara musiała mu powiedzieć.
   - Mi także przykro- przygryzła dolną wargę.
   - Chciałabyś się spotkać?
   Oczywiście, że chciała!... Ale nie mogła.
   - Nie mogę- powiedziała krótko.
   - Och..
   - Jutro wyjeżdżam do Polski- dodała.
   - Do Polski?- zdziwił się.- Po co, jeśli można oczywiście wiedzieć.
   - Sprawy osobiste- nikomu nie mówiła o Lucie oprócz Joanny, Anny i Tomasza. Nie widziała takiej potrzeby, żeby rozpowiadać takie informacje. Im mniej osób wiedziało tym było lepiej i tego chciała się trzymać.
   - Rozumiem. Więc żadna kawa nie wchodzi w grę?- chciał się upewnić.
   - Niestety nie. Muszę się jeszcze spakować- i pomóc Lucie, dopowiedziała sobie w myślach. Musiała zaopatrzyć ją w potrzebne rzeczy, które mogły jej się przydać przez nadchodzące miesiące.
   - W takim razie, dobrze. Może innym razem. Cześć.
   - Cześć- rozłączył się.
   Emilia westchnęła i odłożyła urządzenie na szafkę nocną obok jej łóżka. Chciała spotkać się z Bartkiem, jednak wiedziała, że później nie dałaby rady wszystkiego załatwić jak trzeba, a ostatnim czego chciała było zapomnienie czegoś lub co gorsza spóźnienie się na samolot do Polski.
   Ruszyła do sypialni Lucie. Lekko zapukała, ale nie usłyszała odpowiedzi, dlatego nacisnęła klamkę i weszła, bojąc się, że coś się stało. Jej przyjaciółka siedziała w fotelu i bezmyślnie patrzyła w okno. Uwadze Emilii nie uszedł fakt, że trzymała dłoń na swoim sporym brzuchu i czule po nim jeździła.
   - Lucie- podeszła do niej, a następnie usiadła naprzeciwko niej w drugim fotelu.- Coś się stało?
   - Mam pewien problem, z którym obawiam się, że sobie nie poradzę- prawie wyszeptała. Emilia nie na żarty zaczęła się bać.
   - Chcesz o tym porozmawiać?- nie chciała jednak naciskać i do wszystkiego podjść spokojnie. Lucie milczała.
   - Chodzi o… Lilly- odezwała się po chwili. Emilia zmarszczyła czoło. Kim była Lilly? Nie przypominała sobie, żeby Lucie kiedykolwiek o niej wspominała.
   - Kto to Lilly?- spytała, kiedy upewniła się, że w jej głowie nie ma żadnych informacji na jej temat.
   - Moja córka- uśmiechnęła się lekko.
   Emilia na początku nie rozumiała słów przyjaciółki, jednak kiedy dotarł do niej sens jej słów, otworzyła ze zdziwienia buzię, a jej oczy przypominały okrągłe monety. Lucie znała płeć swojego dziecka i już nawet wybrała imię!
   Kiedy pierwszy szok minął, Emilia uśmiechnęła się szeroko.
   - Dlaczego nic wcześniej nie powiedziałaś? Gratulacje! Będziesz miała córeczkę!- szczerze się ucieszyła.
   - Dziękuję. Bardzo się cieszę, chociaż z chłopaczka też bym się cieszyła i kochała go całym sercem.
   Emilia jeszcze szerzej się uśmiechnęła. Była niemal dumna z Lucie, że zdołała już uporać się z ciążą, której nie chciała i już kochała swoją, jak się okazało, córeczkę.
   - Więc.. co jest z Lilly?- na samo imię tej małej istotki, która rozwijała się w organizmie Lucie, Emilia miała ochotę uśmiechnąć się jeszcze szerzej.
   - Boję się, że ona.. będzie w przyszłości pytała o swojego ojca.
   Emilia poczuła gęsią skurke na ramionach, a jej uśmiech znikł. Nie spodziewała się rozpoczęcia tego tematu jeszcze na dodatek z inicjatywy Lucie.
   - Może.. No nie wiem… Jest jakaś szansa, żebyś zmieniła zdanie i powiedziała mu o dziecku?
   - Nie- powiedziała cicho.- Nie ma takiej opcji.
   - Lucie, czy on umarł?- zaryzykowała. Nic innego nie przychodziło jej do głowy.
   Pokręciła jedynie przecząco głową.
   - Jest żonaty? O to chodzi?- była to druga myśl jaka przyszła jej na myśl.
   - Nie… Przynajmniej z tego co wiem- wzruszyła lekko ramionami. Zaczerpnęła głęboko powietrza i poprawiła swoją pozycję w fotelu.- Siedzi w więzieniu.
   Emilia wyprostowała się. Tego się nie spodziewała. Wiele rzeczy ją ostatnimi czasy zaskakiwało. A więc Lucie się wstydziła? I dlaczego był w więzieniu? Oszustwo? Kradzież? Handel narkotykami?
   - W więzieniu? Mogę wiedzieć, co zrobił? Dokonał napadu na bank, czy jak?
   Milczała chwilkę. Spojrzała za okno, gdzie widoczne były niemal suche gałęzie. Nawet przyroda przygotowywała się na nadejście zimy, która w tym roku miała być w Nowym Jorku wyjątkowo zimna.
   - To napaść- powiedziała.
   W głowie Emilii od razu zaczęły układać się różne scenariusze. Pod słowem „napaść” mogło się kryć kilka znaczeń.
   - Kogo on napa…- mruknęła.
   - Kobietę- nadal patrzyła w przestrzeń za oknem.- Napadł na kobietę.
   Emilia poczuła gęsią skórkę na całym ciele. Domyśliła się, że Lucie po prostu paliła się ze wstydu i dlatego nic jej nie powiedziała. Była z mężczyzną, który napadł na kobietę. Ale co jej zrobił? Okradł?
   Już miała zadać to pytanie, jednak Lucie domyśliła się, co zamierza zrobić jej przyjaciółka i odpowiedziała na nie, nawet go nie usłyszawszy.
   - Gwałt- powiedziała krótko.
   - Boże drogi…- zakryła dłonią usta.- On znał tą kobietę?- chciała, żeby Lucie na nią spojrzała, jednak ta nadal wzrok utkwiony miała w jakiś punkt za szybą.
   - Nie. Byli dla siebie obcy.
   - Złapali go?
   - Tak- przytaknęła.- Dzięki DNA i… moim zeznaniom- w jej oczach zaczęły pojawiać się łzy.
   Emilia nie mogła sobie tego wszystkiego wyobrazić. Musieli przez jakiś czas ze sobą być, a on zrobił coś takiego.
   - Zeznawałaś przeciwko niemu?- zdziwiło ją to. Ona nigdy by nie wydała nikogo sobie bliskiego nawet jeśli byłby naprawdę winny. Chociaż z drugiej strony gwałt to poważna sprawa.
   - Musiałam- Emilia podała jej chusteczkę, którą z wdzięcznością przyjęła.
   - A ofiara… Znałaś ją?- spytała z czystej ciekawości. Chciała wykorzystać fakt, że Lucie w końcu postanowiła się przed nią otworzyć.
   - Znałam ją- łza popłynęła po jej policzku.- Znam ją- poprawiła się.- Chodzi o to, że… że… tą kobietą byłam ja- zaszlochała cicho.
   Serce Emilii przestało być. Później znów zaczęło. Lucie szlochała w chusteczkę. Zielonka nie wiedziała, co powiedzieć. Była to ostatnia rzecz jakiej się spodziewała. Nawet do głowy jej nie przyszło, że… Ale jak? Coś takiego zrobił jej chłopak? A może jakiś przyjaciel? Znajomy?
   - Zawsze byłam taka ostrożna. Chodziłam z ochroną, zawsze byłam strzeżona..- słowa więzły jej w gardle.
   - Czy to było wtedy, co zadzwoniłaś, że ktoś cię napadł?
   - Nie- pokręciła przecząco głową.- Wtedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Musiałam coś wymyślić, żebyś nie zadawała trudnych pytań.
   Lucie siedziała wyprostowana. Swój wzrok przeniosła na ścianę za Emilią.
   - To było, kiedy wymknęłam się na imprezę. Chciałam po prostu pobawić się jak każda kobieta w moim wieku- dłonie miała splecione.- Kiedy uznałam, że lepiej jest wrócić, żeby nie było kłopotów, zamówiłam taksówkę. Zadzwoniono do mnie z informacją, że taksówkarz czeka na dole w granatowym BMW. Wyszłam więc, a kiedy odnalazłam pojazd podeszłam i zapukałam w szybę, pytając czy to jazda do Londynu, gdzie tamtego dnia miałam mieć koncert. Tam też mieszkałam w hotelu. Spytałam na wszelki wypadek, gdyby ktoś jeszcze zamówił taksówkę. Kierowca, który wydał mi się dość młody jak na taksówkarza, przytaknął. Wsiadłam i ruszyliśmy. Na imprezie trochę wypiłam. Niewiele, ale musiałam się zdrzemnąć. Kiedy się ocknęłam, zorientowałam się, że jedziemy w przeciwnym kierunku… Powiedziałam to temu mężczyźnie, ale tylko obleśnie się uśmiechnął- wolno zaczerpnęła powietrza.- Zaczęłam się bać. Wyciągnęłam telefon i chciałam zadzwonić na policję, ale on odwrócił się i wyrwał mi urządzenie z dłoni. To dlatego zmieniłam numer- powiedziała, przypominając Emilii dzień , w którym zadzwoniła z nieznajomego numeru i powiedziała, że to jej nowy.- Zaczęłam wpadać w histerię. A kiedy skręcił w jakiś ciemny zaułek… Nie potrafię nawet ocenić, co czułam. Było ciemno, zimno, śmierdziało ściekami…- Lucie zaciskała palce na podłokietniku fotela tak, że aż zbielały jej palce.- Zatrzymał samochód. Wtedy chciałam wykorzystać sytuację i uciec, ale drzwi były zamknięte. Podszedł i otworzył je od mojej strony. Nadażyła się okazja do ucieczki. Kopnęłam go w krocze, ale przez ciemność niezbyt celnie, ale mimo to zgiął się w pół. Zaczęłam biec. Nawet nie wiedziałam, gdzie. Ale on był szybszy i dość szybko mnie dogonił- zaniosła się szlochem.- Zaczął mnie wyzywać od suk, ciągnąć za włosy…
   - Och, Lucie- Emilia położyła swoją dłoń na jej.
   - Przyłożył mi do gardła nóż… Zaczęłam go błagać, ale on jedynie kpiarsko się śmiał.. Dla niego była to zabawa. Wiedział, jak się bałam… Kiedy było po wszystkim, wyniósł mnie z samochodu i posadził na zimnej ziemi. Wtedy zrobił coś tak dziwnego…- zamknęła oczy.- Po prostu mnie przytulił- spojrzała wreszcie na Emilię zapłakanym wzrokiem.- To był dość dziwny gest z jego strony zaraz po czymś tak brutalnym. Nie wiem, czy mi się wydawało, czy rzeczywiście to powiedział, ale myślę, że z jego ust wypłynęło nawet „Przepraszam”. Nie pamiętam- pokręciła głową.- Trwało to chwilkę, a ja byłam roztrzęsiona.
   - Lucie, tak bardzo mi przykro- wstała i mocno ją przytuliła. Nie mogła sobie nawet wyobrazić, jak dużo musiała przejść jej przyjaciółka.- Dlaczego mi nie powiedziałaś? Pomogłabym ci.
   - Wstydziłam się…- wyszlochała. Emilia zaczęła czuć wilgoć na swoim ramieniu i wiedziała, że to łzy Lucie.
   - Jak go znaleźli?- obie usiadły na łóżku.
   - Kiedy odjeżdżał, zapamiętałam jego numer rejestracyjny. Do tej pory go pamiętam… Pomogła mi jakaś kobieta, którą spotkałam po wyjściu z tego okropnego zaułka. To był dla mnie jakiś cud, że ją tam spotkałam w środku nocy. Pożyczyła mi swój telefon.. mój został u niego. Zadzwoniłam na policję. Znaleźli go po pięciu dniach.. Zaczęły się przesłuchania, badania… Najgorsze było oczekiwanie na wyniki badań na HIV. Ale był negatywny.
   - Ta firma taksówkowa pewnie pomogła go namierzyć.
   - Nie- pokręciła przecząco głową. Emilia zmarszczyła czoło.- Okazało się, że nie był taksówkarzem.
   - Jak to?
   - Pod budynkiem stało jeszcze jedno BMW. To była moja taksówka… nie on.
   Emilia pokręciła z niedowierzeniem głową i jeszcze raz przytuliła przyjaciółkę. Jeszcze bardziej była z niej dumna, że tak szybko ze wszystkim się uporała i zdołała pokochać swoje jeszcze nienarodzone dziecko.
   - Proces był dwa miesiące temu.
   - Dość szybko- zauważyła.
   - Przyśpieszyli wszystko ze względu na mój stan. To był cud, że media się nie dowiedziały, ale moi agenci się tym zajęli.
   Emilia była ogłuszona jej opowieścią. Do jej oczu zaczęły napływać łzy. Nie mogła sobie wyobrazić tego wszystkiego i tego co musiała przeżywać wtedy Lucie. I nic jej nie powiedziała.
   - Dlatego zastanawiałaś się nad aborcją…
   - Tak- przytaknęła.- To dziwne, ale kiedy myślę teraz o Lilly, czuję tylko miłość. Żadnej nienawiści, obrzydzenia.
   - Lucie, wykazałaś taką odwagę…
   - Chodziłam do psychologa. To było okropne. Ona tak mnie wypytywała.. Ale pomogło mi to dość szybko. Nawet ona była zaskoczona, że w tak szybkim czasie ze wszystkim się uporałam.
   - Ile dostał?
   - Pięć lat. Nie udowodniono mu, że posiadł nóż i że mi nim groził. Były tylko moje słowa.
   - Wiedział, że jesteś w ciąży? Wiesz, w sądzie.
   - Nie- pokręciła przecząco głową.- Poprosiłam o osłonięte miejsce. Tak żeby nie było widać mojego brzucha. Nie chciałam, żeby wiedział, ale przysięgli doskonale o tym wiedzieli. Na rozprawie tylko raz na niego spojrzałam… Ale on nie spuszczał ze mnie wzroku.. Ciągle czułam, że na mnie patrzy. Muszę przyznać, że był przystojny- cicho zaśmiała się na własne słowa.- Więc moja córka może być naprawdę ładna.
   - Lucie.. nie wiem co mam ci powiedzieć.
   - Nic nie mów. Chciałam, żebyś wiedziała. Ale nie chcę więcej do tego wracać. Będę miała córeczkę- pogładziła z czułością swój brzuch.
   Emilia zazdrościła Lucie jej odwagi. Jej niestety takiej cechy brakowało. Lekko uśmiechnęła się do siebie, patrząc na to z jaką miłością jej przyjaciółka patrzy na wystający brzuch. Cieszyła się, że Lucie się udało przez wszystko przejść. Żałowała jedynie, że bez niej.

                                                                                ***

   Emilia poszła długim korytarzem do szafy, z której szybko wyjęła dwie torby ze skóry w kolorze
czekolady, ozdobione charakterystycznym czerwono-zielonym pasem. Lucie w tym czasie już pakowała się u siebie w sypialni. Było już dość późno i Emilia zaczynała być coraz bardziej nerwowa. Czas do odlotu kurczył się niemiłosiernie szybko, a ona nawet nie była spakowana. Poszła do swojej sypialni i bezszelestnie zamknęła drzwi. Otworzyła garderobę i stanęła na jej środku, rozglądając się po półkach i wieszakach. Nie wiedziała, co wziąć. Zapomniała spytać się, jaka jest pogoda w Polsce.. Westchnęła zrezygnowana i szybko pościągała spodnie z wieszaków, bluzki i dwie sukienki na wszelki wypadek.   Nigdy nie było wiadomo, jaka pogoda będzie przez jej pobyt tam. Ściągnęła z wieszaków trzy ciepłe swetry, dwie bluzy i jej ulubiony dres. Z szuflad wyciągnęła bieliznę i kilka torebek. Następnie przyszła kolej na buty. Do torby trafiło kilka tych na wysokim obcasie, czarne pantofelki, dwie pary kozaków i balerinek. Musiała być przygotowana na każdą ewentualność. Uporawszy się z ubraniami, otworzyła pudełko z drewna, gdzie trzymała biżuterię.  Nie wiedziała dokładnie, czego potrzebowała. Nie wiedziała nawet, kiedy wróci.  Ledwie zapięła dwie torby, ale w końcu jej się udało.
   Zostało spakować jej rzeczy osobiste takie jak paszport, pieniądze czy inne dokumenty, które włożyła do torebki, którą zamierzała mieć przy sobie podczas lotu. Żeby nie zapomnieć, od razu do tych rzeczy dołączyły bilety na samolot. Lucie ponownie nie dała się namówić na lot prywatnym samolotem i Emilia nie miała pojęcia, dlaczego jej przyjaciółka była do tego uprzedzona.
   Wyszła z pokoju i z zaskoczeniem uznała, że Lucie już śpi, a Sary i Kamila nie było w domu, a było już po  pierwszej w nocy. Jednak ucieszyła się, że jej rodzice gdzieś wyśli. Nie robili tego zbyt często.
   Emilia poszła do kuchni, gdzie zrobiła kilka kanapek na lot. Każdą z nich włożyła to oddzielnego woreczka. Zaparzyła herbatę i wlała ją do termosu. Wzięła także paczkę ciasteczek i krakersów. Wszystko to włożyła do swojej torby podręcznej. Czekał je długi lot.
   - To ty- usłyszała za sobą zachrypnięty męski głos.
   Podskoczyła w miejscu. Nie spodziewała się nikogo na parterze. Wykonała obrót o dziewięćdziesiąt stopni i niemal wpadła na klatkę piersiową Danny’ego. Chciała zrobić krok w tył, ale napotkała na swojej drodze blat kuchenny.
   - Tak, to ja- przytaknęła, przełykając ślinę.
   Niekontrolowanie jej wzrok skierował się na umięśnioną klatkę piersiową Danny’ego. Stał przed nią w samych spodenkach. Poczuła jak lekko się zaczerwieniła, dlatego ukryła twarz we włosach.
   - Hm- chrząknęła.- Mógłbyś się trochę cofnąć?
   Zrobił dwa kroki w tył i cicho się zaśmiał.
   - Co tu robisz tak późno?- spytał, otwierając lodówkę, z której wyjął butelkę wody.
   - Jedzenie na lot- wzruszyła lekko ramionami.
   - O której lecicie?- oparł się o drzwiczki lodówki, kiedy już ją zamknął.
   - Siódma trzydzieści- odpowiedziała.
   - Więc pasowałoby mi się z tobą pożegnać. Nie wiadomo, kiedy wrócisz, prawda?- pokręciła głową.- Ja jutro wcześnie rano muszę iść do pracy.
   Pokiwała głową na znak, że zrozumiała.
   Danny wolno podszedł do Emilii, a następnie objął ją silnymi ramionami, przyciskając ją do swojego ciała. Kobieta położyła swoją głowę na jego lewej piersi, przez co słyszała miarowe bicie serca mężczyzny.
   - Będę tęsknił- powiedział, nie wypuszczając ją z objęć.
   - Ja też- przyznała. Bardzo polubiła Danny’ego i cieszyła się, że mogła mu jakoś pomóc. Tylko wciąż dręczyły ją różne przypadki takie jak podsłuchanie jego rozmowy z Dagmarą.- Ale w czasie mojej nieobecności, możesz dzwonić, jeśli będzie taka potrzeba- powiedziała. Musiała przyznać sama przed sobą, że przyjemnie jej się tak stało.
   - Będę pamiętał- odsunął się od niej na długoś jego ramion.- Idź lepiej spać. Musisz odpocząć przed lotem.
   - Nie wiem, czy dam radę zasnąć- przyznała.
   - Dasz, dasz- uśmiechnął się tak całkiem naturalnie.- Do zobaczenia, mam nadzieję, że niedługo.
   Nachylił się i musnął jej policzek. Niemal do jej ucha wyszeptał „Dobranoc” i zniknął jej z oczu.
   Emilia sprawdziła jeszcze raz, czy wszystko wzięła i kiedy była już na piętrze, usłyszała Kamila i Sarę gdzieś na dole. Słyszała śmiechy i schodząc, po schodach w dół, nie poznała własnych rodziców. Śmiali się jakby byli nastolatkami.
   - Aż tak się upiliście?- spytała, opierając się biodrem o balustradę.
   - Ups, chyba kogoś obudziliśmy, Kamil- Sara zasłoniła usta dłonią, powstrzymując kolejny wybuch śmiechu.
   - Ciszej bądźcie- Emilia doskonale wiedziała jak głosy rozchodziły się po ich domu, kiedy wszędzie było tak cicho.- Obudzicie Lucie. Tato- popatrzyła na niego błagalnie, szukając wsparcia, ale on jedynie parsknął śmiechem. Emilia przewróciła oczami.- Jesteście kompletnie pijani!- rzuciła oskarżycielsko.- Tato, jutro musisz iść do pracy- przypomniała, jakby on sam o tym nie pamiętał.
   - Uwaga, baczność!- krzyknął mężczyzna.- Meldować się u panny Emily Zielonka!
   Obije stanęli „na baczność”, chociaż w ich wykonaniu było to dość krzywe. Emilia podniosła jedna brew do góry, patrząc na nich jak na idiotów. Rzeczywiście gdyby ktoś popatrzył na to z boku, pomyślałby „banda kretynów”.
   - Uspokójcie się. Ile wy wypiliście?- spytała Emilia, ale nawet nie spodziewała się odpowiedzi. Jej rodzice ledwo kontaktowali ze światem.
   Najpier Sara, a później Kamil zaczęli nieporadnie ściągać ze swoich stóp buty. Nie obyło się bez śmiechów i chichotów. Kiedy zaczęli wchodzić po schodach w górę, co chwila się potykali o własne nogi lub schodki, łapiąc się siebie nawzajem. Emilia zaczęła się obawiać, że oboje spadną i sobie coś naprawdę zrobią, dlatego podeszła do nich, łapiąc Sarę pod ramię akurat w momencie, kiedy ta leciała do przodu. Pomogła jej wstać.
   - Chodźcie do salonu. Lepiej nie ryzykujcie złamaniem sobie czegoś.
   Zaprowadziła ich do wspomnianego pomieszczenia i wskazała kanapy.
   - Tutaj dzisiaj nocujecie, jasne?- spytała.
   - Tak jest, pani kapitan!- Kamil ukłonił się przed nią niczym książe z bajki. Emilia głośno wypuściła powietrze. Już bardzo dawno nie widziała swoich rodziców w takim stanie. W sumie to nie widziała ich takich nigdy.
   - Cicho bądź- syknęła.- Ściągnijcie te kurtki- rozkazała.
   Zaczęli pozbywać się wierzchniego okrycia dość dobrze jak na ludzi pijanych, ale w pewnym momencie zaczęli gubić się w jakże „skomplikowanej” czynności jaką jest wyciągnięcie rąk z rękawów.
   - Kamil, weź mi pomóż- powiedziała Sara, kiedy po raz kolejny nie udało jej się wyplątać z własnej kurtki.
   - Czekaj, nie wiem, gdzie mam ręce- bąknął Kamil, który z językiem po prawej stronie ust próbował rozgryźć działanie zamka błyskawicznego.
   Emilii zachciało się śmiać. „Normalnie jak dzieci” pomyślała i ulżyła ich mękom, pomagając im pozbyć się kurtek. Następnie niemal zmusiła ich do położenia się na dwóch kanapach. Przyniosła im nawet koce, którymi ich przykryła.
   Tej nocy konieta prawie nie spała. Usnęła o czwartej nad ranem, ale godzinę później wstała, żeby sprawdzić czy Kamil i Sara grzecznie śpią- spali. Później na chwilę przysnęła, ale niemal zaraz musiała pożądnie się obudzić i razem z Lucie jechać na lotnisko. Emilia ubrała się w wygodne do podróży ubrania i zniosła po jednej walizce na parter. Następnie poszła obudzić Lucie, ale ta już się ubierała. Zielonka przypomniała sobie o rodzicach, dlatego poszła do salonu, sprawdzić w jakim stanie się znajdowali. Kiedy tam weszła, wybuchła śmiechem. Miała ochotę zrobić im zdjęcie.
   Sara na wpół leżała oparta o kanapę. Jej głowa przechylona była w bok, a ręce ciasno otulały kurtkę, jakby była to jej przytulanka. Jej włosy sterczały na wszystkie strony świata. Kamil natomiast leżał na dywanie, mocno ściskając jego róg. Wyglądało to trochę tak, jakby myślał, że to kołdra, a nałożenie jej na siebie uniemożliwiały mu meble, które na nim stały.
   - O jej- Lucie weszła do salonu i stanęła jak wryta.- C… co tu zaszło?- jej oczy przypominały pięciozłotówki.
   - Pijani rodzice- bąknęła Emilia. Wyciągnęła z torebki kartkę i długopis. Podeszła do niewielkiego stolika i napisała wiadomość do rodziców, że już pojechały. Następnie przyniosła im po butelce wody i tabletce przeciwbólowej. Wiedziała, że będą mieli niezłego kaca.
   Do willi wszedł Brandon i wziął walizki kobiet. Emilia ostatni raz obrzuciła spojrzeniem rodziców, uśmiechnęła się i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Czekał ją lot do Polski.

----------------------------------------------------------
Witajcie! :*
W rozdziale jest Lucie i Danny, i nawet Bartek przez chwilkę, więc mam nadzieję, że wszyscy są zadowoleni chociaż po malutkiej części ;)
Rozdział w większości cały o Lucie. I teraz pytanie ;) Spodziewałyście się tego, czy może dałam radę zaskoczyć? Przyznam szczerze, że na samym początku, kiedy pojawiła się ta cała ciąża, wszystko miało być inne, ale jak to ja, musiałam pozmieniać. Najczęściej tak właśnie jest, że mam pomysł, a później praktycznie w ostatniej chwili wszystko zmieniam. Ale nie zanudzam.

W tym tygodniu zmieniłam nick z natullaa na Noelle. Zrobiłam to z dość osobistych powodów i mam tylko nadzieję, że nikomu to nie przeszkadza ;)

Do następnego tygodnia!:*

piątek, 13 marca 2015

Rozdział 27

   Wraz z dziewczynką w Emilii umarło pół jej. Czuła dziwną pustkę w środku. Nie wyobrażała sobie nawet, co czują rodzice Jenifer. Samo wypowiedzenie jej imienia kosztowało Zielonkę bardzo dużo. Przyzwyczaiła się do dziewczynki, polubiła ją, chciała dla niej jak najlepiej… a ona odeszła. Nawet kiedy Emilia pojechała na lotnisko po Lucie,  nie cieszyła się. Czuła małą radość z przyjazdu przyjaciółki, którą tak dawno widziała, ale bardziej jej myśli zaprzątała Jenifer. Po prostu nie docierało do niej, że już nigdy nie zobaczy jej uśmiechu, nie usłyszy jak śpiewa, gra… Miała niezwykły talent, który zabrała ze sobą. Taka mała osóbka, przed którą było jeszcze wiele lat życia, gdyby nie choroba, która dopadła akurat ją. Emilia mogłaby mieć pretensje do całego świata, żalić się, wypłakiwać, ale ona po prostu wszystko dusiła w sobie. Wolała w swojej duszy opłakać Jenifer i nie obciążać tym innych. W końcu jej domownicy nawet jej nie znali, nic o niej nie wiedzieli i dziwili się, dlaczego Emilia tak przejęła się śmiercią jednej ze swoich dawnych uczennic. Ale ona nawet im tego nie tłumaczyła. Nie chciała. Bo po co? Jej i tak już nie było.
   Lucie tak jak zawsze, gdy chciała gdzieś wyjść, miała na głowie perukę i okulary na nosie. Zmniejszało to szansę na rozpoznanie w niej wielkiej Lucie Seguero. Ubrana była w szeroką bluzkę z napisami i wygodne dresowe spodnie. Za nią szła jakaś kobieta i niosła jej torbę. No tak, Lucie nie mogła dźwigać. Była już w szóstym miesiącu ciąży, co było po niej bardzo widać. Jej brzuch widoczny był z daleka. W końcu wcześniej Lucie była bardzo szczupłą kobietą. Można by było powiedzieć, że była dosłownie chuda. Emilia dziwiła się jakim sposobem nie ukazał się żaden artykuł o Lucie i jej stanie. Raz czytała w jakimś brukowcu jeden pt. „Zobacz jak przytyła Lucie Seguero”, ale to byłoby na tyle. Była w szoku, jak dobrze wszystko zostało ukryte. Kamil zaproponował nawet, żeby przyjaciółka jego córki przyleciała jego prywatnym odrzutowcem, ale ta się nie zgodziła.
   Emilia pomachała do przyjaciółki, kiedy ta była niedaleko. Podeszła do niej i mocno ją przytuliła, uważając tym samym na brzuch Lucie.
   - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że w końcu przyjechałaś- wymamrotała, nie puszczając jej z objęć.
   - Ja także się cieszę, Emilka. Bardzo się cieszę.
   Odsunęły się od siebie. Lucie zaczęła oglądać Emilię z każdej strony.
   - Jakoś zmarniałaś- zauważyła.
   Emilia opowiedziała jej o śmierci Jenifer w drodze do willi Zielonków. Wcześniej nie miała okazji jej niczego powiedzieć.
   - Dzisiaj jadę na pogrzeb- zakończyła.
   - Och, Emilka, tak mi przykro- przytuliła ją.- Musiałaś bardzo lubić tą dziewczynkę. Żałuję, że jej nie poznałam.
   - Lucie, ja nawet nie mam jej zdjęcia- Emilia nie mogła sobie wybaczyć, że pomimo tylu okazji nie zrobiła jej nawet jednego głupiego zdjęcia komórką. Ale nie mogła cofnąć czasu, chociaż tak bardzo chciała.
   - Kiedyś zapomnisz… Zobaczysz, po czasie będzie ci łatwiej.
   Ale czy chciała zapominać o Jenifer? Po dłuższym zastanowieniu uznała, że nigdy w życiu. Chciała ją pamiętać uśmiechniętą, podekscytowaną, ale nie smutną i zapłakaną. Obiecała sobie, że zapamięta ja jak najlepiej i tak właśnie będzie ją zawsze wspominać.
   Kobieta, która pomagała Lucie z torbami, poszła w swoją stronę już na lotnisku. Brandon zajął się walizkami blondynki.
   W willi obie kobiety zjadły obiad. Kiedy Lucie poszła do salonu, Emilia postanowiła zawołać Dagmarę, która w dalszym ciągu u nich była. Miała lot do Polski za pięć godzin i pakowała ostatnie swoje rzeczy. Zielonka chciała przedstawić sobie swoją obecną przyjaciółkę i dawną. Lucie dużo słyszała o Dagmarze z opowieści Emilii.
   Kiedy była już przy drzwiach tymczasowej sypialni brunetki, przez lekko uchyloną drewnianą powłokę usłyszała Danny’ego. Zmarszczyła czoło i cichaczem podeszła bliżej. Powinien być w pracy.
   - …dobrze ci radzę, zastanów się nad tym- usłyszała mężczyznę. Emilia niemal czuła chłód bijący od niego.
   Stanęła tak, żeby jej nie zauważyli i nastawiła ucho w stronę drzwi. Ciekawiło ją, o czym mogli rozmawiać. I nad czym miała zastanowić się Dagmara? Przecież praktycznie się nie znali..
   - Mam to odebrać jak groźbę?- tym razem spytała Dagmara i albo Emilii się wydawało, albo zadrżał jej głos.
   - Ostrzeżenie lub radę- sprostował.- Nazwij to sobie jak chcesz- usłyszała zbliżające się kroki, dlatego na palcach cofnęła się do tyłu, a następnie normalnym krokiem ruszyła w kierunku, z  którego przyszła, aby nikt się nie zorientował, że ich podsłuchała.
   Danny wyszedł z pokoju Dagmary, zamykając za sobą drzwi.
   - Danny- udała zaskoczoną. Bardziej zastanawiało ją, o czym wcześniej rozmawiali, bo ta rozmowa z pewnością nie mogła należeć do miłych, sądząc po ich głosach.- Co tu robisz?- jej ton głosu był jednak daleki od zaskoczonego. Bardziej wyczuwalne było zdenerwowanie.
   Zaczęła bawić się zadbanymi palcami.
   - Emilia- mężczyzna w przeciwieństwie do Zielonki był szczerze zaskoczony jej widokiem.- Już wróciłaś?- skinęła twierdząco głową.- Ja…- spojrzał w sufit, ale po dosłownie sekundzie wrócił wzrokiem na Emilię.- Przyjechałem po papiery Kamila, które miałem zabrać z gabinetu- wytłumaczył. Blondynka przymrużyła oczy.- Dagmara potrzebowała pomocy ze ściągnięciem walizki z szafy.
   Ich wzroki w jednej chwili skierowały się na drzwi, prowadzące do sypialni, gdzie przebywała Dagmara, kiedy kobieta pojawiła się w progu. Zrobiła krok do przodu, przygryzając dolną wargę, kiedy popatrzyła na Emilię.
   - Już jej pomogłeś?- spytała Emilia, przenosząc wzrok na Danny’ego. Założyła ręce na piersiach.
   - Jasne. Dość ciężka była ta walizka Dagmary, prawda?- zwrócił się z tym pytaniem do brunetki. Kobieta zmarszczyła czoło, patrząc uważnie na mężczyznę.
   - Ymm- podrapała się po karku.- Mógłbyś powtórzyć? Nie zrozumiałam- Emilia patrzyła podejrzliwie na tą dwójkę. Była niemal pewna, że Dagmara zrozumiała, co mówił Danny.
   - Mówiłem o tym, jak poprosiłaś mnie o ściągnięcie swojej walizki z szafy- powiedział przez zęby.
   - Ach..- jej czoło się wygładziło w jednej chwili.- Tak… Nie mogłam sobie dać rady- przeczesała włosy palcami.
   - Rozumiem- Emilia pokiwała wolno głową.
   - Dobrze. Ja już będę wracał do pracy- Danny spojrzał najpierw na Emilię, a później przelotnie na Dagmarę, wyminął je i zbieł w dół po schodach.
   Kobiety odprowadziły go wzrokiem.
   - Czego Danny ode ciebie chciał?- spytała bez ogródek, kiedy przeniosła wzrok na brunetkę.
   Kobieta popatrzyła na nią nierozumiejącym wzrokiem.
   - Dagmara, dlaczego czuję, że kłamiecie?
   - Nie wiem- wzruszyła ramionami.- Nie masz powodów, żeby tak myśleć- szkoda, że nie wiedziała, że Emilia słyszała końcówkę ich rozmowy.
   Blondynka westchnęła przeciągle, zamykając oczy. I tak miała dużo na głowie. Nie chciała zastanawiać się nad czymś, co nie miało sensu? Po co miała zaprzątać tym głowę?
   - Lucie przyjechała- powiedziała.- Chciałabym, żebyście się poznały.
   - Jasne- uśmiechnęła się lekko.- Jest na dole?- przytaknęła.- W takim razie chodźmy.
   Dagmara wyminęła Emilię i ruszyła w stronę schodów, jednak ta dalej stała w miejscu. Brunetka zerknęła przez ramię, a widząc, że Zielonka nie ruszyła się że swojego miejsca, zatrzymała się.
   - Idziesz?- spytała.
   - T… tak- zamrugała kilkakrotnie, jakby wyrywając się z jakiegoś transu i razem z Dagmarą zeszła na parter.
   Lucie siedziała na jednej z kanap w salonie. W dłoni trzymała złotą ramkę, w której było zdjęcie Emilii. Fotografia ta od ponad roku stała na fortepianie, ustawionym w rogu pomieszczenia. Kiedyś kobieta

bardzo często na nim grała. Bardzo to lubiła, ale ostatnimi czasy jakoś nie miała weny, żeby po prostu siąść i grać. Nawet nie wiedziała, czym było to spowodowane.
   - Lucie- powiedziała, dając znak o swojej obecności. Ciężarna podniosła wzrok na kobiety i lekko się uśmiechnęła, wstając z kanapy.
   - Przedstawiam ci Dagmarę Formańską. Dagmara, to Lucie Seguero- przedstawiła je sobie. Imię brunetki nie miało swojego angielskiego odpowiednika.
   - Bardzo miło mi cię poznać- uścisnęły sobie dłonie.
   - Nigdy nie sądziłam, że poznam kogoś takiego jak Lucie Seguero- Dagmara nie przestawała się uśmiechać.
   - Trzymaj się Emilii, a poznasz prawdziwe osobistości- Lucie puściła jej żartobliwie oczko.
   - Bez przesady- bąknęła Emilia.
   Usiadły na kanapie i zaczęły dość swobodnie rozmawiać. Zielonka miło się zaskoczyła, że Lucie i Dagmara tak dobrze czuły się w swoim towarzystwie. Cieszyła się, że tak właśnie było. Byłoby to dość kłopotliwe, gdyby obie czuły się dziwnie.
  Gdy Lucie poszła skorzystać z toalety, Dagmara wykorzystała szansę.
   - Emilia, dziękuję ci za wszystko- uśmiechnęła się lekko.- Nie sądziłam, że mi wybaczysz i jeszcze tak długo trzymałaś mnie w swoim domu… To jest bardzo dużo. Nie wiem jak ci się odwdzięczę.
   - Dagmara, już o tym rozmawiałyśmy. A gościć cię tutaj to była czysta przyjemność…
   - Czas wracać do nudnej rzeczywistości… Dzwoniła moja mama. Przyszedł do mnie list z pewnej firmy. Starałam się u nich o pracę.
   - To znakomicie! Mam nadzieję, że cię zatrudnili.
   - Też mam taką nadzieję… Czas zarabiać na siebie. Chciałabym stanąć na własne nogi, chociaż rodzice przed moim wyjazdem odbyli ze mną jedną z tych poważnych rozmów- zaśmiała się.- Chcą na mnie przepisać dom, w którym mieszkamy. Jak oni to nazwali… Bartek nie może się zastanowić, czego chce. Sama zresztą widzisz. Teraz jest ciągle w Nowym Jorku, ale nigdy nie wiadomo, kiedy mu się coś odwidzi i zechce wrócić do Polski.
      Emilia poczuła się dziwnie tak w środku. Przez taki długi okres czasu Bartek był z nią w jednym mieście i nawet się nie spotkali. Ach tak, chciał spędzić czas z przyjaciółmi a nie z nią. Przypomniała sobie. Miała jednak nadzieję, że zadzwoni przed wyjazdem. W końcu nie wiedziała, kiedy zobaczy rodzeństwo Formańskich. Zastanawiała się, czy to nie była trochę jej wina. Była bardzo zajęta całą tą sprawą z Jenifer, że pewnie i tak by odmówiła, gdyby Bartek jednak zadzwonił wcześniej. Z Dagmarą spędziła mnóstwo czasu i była zadowolona z tego, że odbudowała z nią kontakt. Uznała, że jej dawna przyjaciółka jest naprawdę niesamowitą osobą i dziwiła się, że od śmierci Sama była sama. Nie potrafiła o nim zapomnieć? Czy z własnego wyboru była samotna?
   - Powinnaś się cieszyć. Chociaż kwestię mieszkania masz z głowy. Będziesz miała własny kąt.
   - I rodziców w prezencie- zaśmiała się.
   Dagmara chrząknęła, poważniejąc.
   - Masz wspaniała przyjaciółkę, Emilia- w jej oczach pojawiły się łzy.- Dbaj o tą przyjaźń i nie pozwól, żeby kiedykolwiek ją zmarnować.
   Emilia zmarszczyła czoło, ale szybko zrozumiała. Dagmara nawiązywała do ich dawnej przyjaźni. Dagmara ja popsuła i obie o tym wiedziały. A może po prostu za krótko się znały i nie wiedziały co to prawdziwa przyjaźń? Miały tylko po szesnaście lat, co było stosunkowo mało. Ich teraźniejszej relacji nie można było nazwać takim mianem. Były raczej dobrymi koleżankami.
   - Nie dopuszczę do tego- niemal obiecała.
   - Dbaj o nią. Niedługo będzie miała dziecko… Widzę jak jest jej trudno z tą sytuacją.. Widać to w jej oczach.
   - Wiem o tym. Pomogę jej jak najlepiej będę umiała- uśmiechnęła się. Sprawiło jej to małą radość. Myślała, że nie będzie w stanie uśmiechnąć się jeszcze przez długi czas, ale mile się zaskoczyła. Wiedziała, że Jenifer nie chciałaby, żeby się smuciła. Musiała żyć dalej.
   - Mam nadzieję, że wkrótce się jeszcze zobaczymy. Chcę mieć z tobą jak najlepsze kontakty.
   - Spotkamy się, obiecuję ci to. Nie wiem, kiedy, ale spotkamy się.
   Dagmara ją przytuliła, co odwzajemniła. Musiała przyznać, że brakowało jej trochę tej dawnej Dagi. Nie do końca wiedziała w jakim sensie, ale czuła pewien niedosyt.
   Dagmara zerknęła na zegarek.
   - Kurcze!- zerwała się na równe nogi.- Muszę jechać! Spóźnię się na samolot!
   - Barndon cię zawiezie- Emilia także się podniosła.
   - Jeszcze raz dziękuję ci za wszystko, Emilia. Życzę ci dużo szczęścia w życiu i żebyś była w końcu szczęśliwa tak jak na to zasługujesz- patrzyła jej prosto w oczy.
   - Dziękuję ci, Dagmara- przytuliły się jeszcze raz.
   - A więc… Do zobaczenia.
   - Tak, do zobaczenia.
   Dagmara odwróciła się i ruszyła, przecinając salon. Kiedy była już prawie na korytarzu, odwróciła się na pięcie i spojrzała poważnie na Emilię.
   - A, i uważaj. Patrz na to, komu ufasz i na ile. Pamiętaj, po co tu przyjechałam.. Czułam, że coś jest nie tak.
   Emilia zmarszczyła czoło.
   - Uważam- zapewniła.
   Dagmara uśmiechnęła się smutno i pomachała jej ostatni raz, znikając za rogiem.
   Emilia usłyszała jeszcze odgłosy z holu. Najwyraźniej brunetka spotkała Lucie i także się pożegnała. Spojrzała na zegarek. Miała jeszcze trochę czasu do pogrzebu Jenifer, które postanowiła spędzić z Lucie.

                                                                                    ***
    Pogrzeb dziewczynki odbył się w niewielkim kościele na Brooklynie. Uczestniczyło w nim wiele osób,

których Emilia nie znała, ale nie przejmowała się tym faktem. Nie przyszła tam, żeby przyglądać się innym tylko aby już na zawsze pożegnać się z jej ulubienicą. Trisha, mama Jenifer, wraz z jej mężem wyglądali fatalnie. Mieli podkrążone oczy, byli bladzi, a po policzkach kobiety wciąż płynęły nowe łzy. Była niczym wodospad.
   Emilia ubrana w czarne spodnie i tego samego koloru płaszczyk, spojrzała na Danny’ego, który stał koło niej. Pomimo, że nie znał Jenifer, sam zaproponował pójście razem z nią, kiedy tylko dowiedział się, że ta chce tam jechać. Powiedział mu o tym Kamil, po czym Danny ponownie zjawił się w willi. Miał kamienny wyraz twarzy. Patrzył na ludzi z lekką wyższością i Emilia miała ochotę zwrócić mu za to uwagę, ale nie miała szans na odezwanie się tak, aby nikt jej nie usłyszał.
   W jej oczach pojawiły się łzy, kiedy ponad głowami innych zdołała zobaczyć leżącą w trumnie Jenifer. Dziewczynka ubrana była w białą, śliczną sukienkę, na głowie miała chustkę tego samego koloru, a wokoło niej rozsypane były płatki kwiatów. Jej blade dłonie splecione były na brzuchu, a oczy zamknięte. Wyglądała jak aniołek. „ W końcu nim jest” przemknęło Emilii przez myśl.
   Nie lubiła pogrzebów. Zresztą nie była na zbyt wielu. Jednak wiedziała, jak trudno żegna się bliskie osoby. W końcu ona przed laty straciła ukochaną babcię..
   Trisha Gonzalez zaniosła się głośnym szlochem, kiedy ubrany na czarno mężczyzna zamknął trumnę z dziewczynką w środku. Po policzkach Emilii także popłynęły łzy, ale nadal stała jak kamień w miejscu. Nie potrafiła nawet tam podejść. Jej serce się ściskało na myśl, że ostatni raz widzi tą osóbkę… że ostatni raz widzi Jenifer. Nie mogła w to uwierzyć. Nie do końca to do niej docierała, dopóki nie wyniesiono ciała Jenifer z kościoła, żeby następnie pojechać na cmentarz. Dopiero kiedy ludzie zaczęli opuszczać świątynię, do Emilii dotarła smutna prawda. Jenifer już nie było…
   -Widzisz jej kapelusz z piórem? Ubrała się jakby w ogóle nie była na pogrzebie- Danny skanował od góry do dołu pewną kobietę.
   - Przestań. Jesteś cyniczny i okrutny- stwierdziła Emilia.- Nic dziwnego, że nie znalazłeś sobie żadnej dziewczyny. Nie ma pewnie żadnej, która byłaby na tyle odważna, żeby to zrobić- powiedziała uszczypliwie.
   - W całym Nowym Jorku… w całych Stanach Zjednoczonych nie ma kobiety, którą bym zechciał- odparł.
   - Ach tak? A więc to co było u mnie w domu, to co to było?
   Spojrzał na nią.
   - Ty jesteś wyjątkiem- Emilia prychnęła. Nie chciała drążyć tematu w takim dniu.
   Z nisko spuszczoną głową szła wraz z innymi, którzy wsiadali do swoich samochodów i odjeżdżali w stronę cmentarza. To wtedy Emilia sobie coś obiecała. Obiecała sobie jednak, że Jenifer Gonzalez na zawsze pozostanie w jej sercu i duszy choćby nie wiadomo co się stało.

                                                                                   ***

  Emilia wróciła do willi jakiś czas później. Danny nawet nie wysiadał z samochodu. Ponownie wrócił do firmy. Emilia doceniała to, że poszedł z nią na pogrzeb, pomimo jego zachowania. Zrezygnoiwał z pracy, kiedy była mu tak potrzebna każda złotówka. Emilia zastała Lucie, chodzącą ze słuchawkami w uszach po salonie. Na początku Emilia nie rozumiała, co takiego kobieta wymawiała pod nosem.
   - Co robisz?- dotknęłą lekko jej ramienia.
   - Och- Lucie wyciągnęła z uszu słuchawki.- Jesteś. Uczę się- wzruszyła lekko ramionami.
   - Uczysz się?- powtórzyła. Po jej głosie można było łatwo odczytać, jak smutna była. W jej głowie nadal była Jenifer w białej sukience, leżąca w trumnie, którą na oczach wszystkich zamknięto.- Mogę wiedzieć, czego?
   - Może nie do końca się uczę. Słucham słówek w języku polskim- uśmiechnęła się szeroko.
   I wtedy Emilia wpadła na pomysł, który wcześniej nie wpadł jej do głowy. Padło to na nią jak grom z jasnego nieba. Przez niego wszystko mogło pójść o wiele sprawniej!
   - Lucie, mam pomysł- poinformowała przyjaciółkę nagle ożywiona.- Usiądź- obie zajęły miejsce na kanapie.
   Ciężarna patrzyła na nią zdezorientowana.
   - Zaprosiłam cię tu, żeby nikt nie zauważył, że spodziewasz się dziecka, prawda?- Lucie przytaknęła wolno głową.- Ale przecież nie możesz ciągle siedzieć w domu- zauważyła.- Dlatego musimy wyjechać- klasnęła w dłonie zadowolona z siebie. Przez swój pomysł zapomniała na moment o tym smutnym dniu. Dość szybko zmieniały jej się tamtego dnia humory, to trzeba było przyznać.
   Lucie patrzyła na nią jak na idiotkę. Najwyraźniej Emilia była bardzo zadowolona ze swojego pomysłu, którego ona nie do końca rozumiała.
   - Wyjechać?- powtórzyła bardzo wolno i wyraźnie.- Emilia, wszędzie mnie znają. To się nie uda- pokręciła głową.
   Emilia westchnęła zrezygnowana.
   - Popatrz, tyle lat jeżdżę do Polski, mieszkałam tam nawet i nikt nie doniósł miediom ani nic z tych spraw- próbowała bardziej szczegółowo wytłumaczyć swój plan.- Rodzice też tam jeździli i także nawet nie pojawił się o tym ani jeden artykuł. Nikt nie wie, skąd pochodzimy i jest to dla nich od zawsze zagadką. To może się udać!- była bardzo entuzjastycznie nastawiona.
   - A więc Polska?- Lucie zaczęła się nad wszystkim coraz bardziej zastanawiać.
   - Tak- skinęła głową.- Jestem niemal pewna, że nikt nie będzie cię kojarzył z wielką Lucie Seguero, a jak już to jestem przekonana, że nie doniesie żadnym mediom.
   - Emilia, a jeśli jednak? Co wtedy? Nie mogę ryzykować…
   - Lucie, uda się. Jeśli już ktoś im doniesie to zawsze możemy pojechać gdzieś indziej- tak bardzo chciała, żeby przekonać Lucie.
   - Nie możemy tak uciekać- zauważyła.- Ile tak można? Nie długo.
   - Lucie, powinnaś być w miejscu gdzie odpoczniesz, pooddychasz świeżym powietrzem, a nie spalinami Nowego Jorku. Musisz myśleć o dziecku.
   Lucie dotknęła dłonią swojego brzucha, ukrytego za cienkim materiałem szerokiej bluzki. Emilia uśmiechnęła się lekko. Cieszyła się, że Lucie zaakceptowała już swój stan i nie wpadła w jakąś depresję. Miała nawet wrażenie, że dotykając brzucha lekko się uśmiechnęła, jakby naprawdę czekała na to dziecko z utęsknieniem. Emilia nadal się zastanawiała, kto był ojcem i czy w ogóle wiedział o ciąży blondynki. Postanowiła jednak nie naciskać na przyjaciółkę. Wiedziała, że kiedy będzie chciała i będzie gotowa to z pewnością jej wszystko powie.
   Mimo to ciekawość i strach jednocześnie się w niej piętrzyła.

                                                                                ***

   - Zgadzam się- Lucie weszła do sypialni Emilii, gdzie ta rozczesywała szczotką do włosów swoje blod fale.- Jedziemy do Polski- uśmiechnęła się szeroko. Spojrzała w odbicie w lustrze. Ciężarna stała na środku pokoju uśmiechnięta od ucha do ucha.
   - Naprawdę?- kobieta chciała się upewnić. Odłożyła szczotkę i wstała z krzesła, stojącego przed toaletką. Podeszła do przyjaciółki.
   - Tak- pokiwała głową.- Jestem tego w stu procentach pewna- usiadła na rogu łóżka. Emilia zajęła miejsce obok niej.- Pomyślałam o wszystkim i wszystko przeanalizowałam. Dobrze mi zrobi taki spokój, cisza. Zawsze mogę zmienić kolor włosów czy coś, żeby rozpoznanie mnie spadło do minimum.
   Emilia bardzo się ucieszyła, że przekonała przyjaciółkę do wyjazdu. Chciała dla niej jak najlepiej i była pewna, że jej pomysł mógł przynieść tylko dobre skutki. W końcu ona w Polsce była taka szczęśliwa… Nie mogło być inaczej. Wiedziała, że cały czas nie będzie mogła być razem z Lucie i będzie musiała wrócić do Nowego Jorku. W końcu to tu było jej całe dotychczasowe życie. Wierzyła, że wszystko się uda i będzie dobrze. A najważniejsze było, żeby Lucie czuła się dobrze i jej ciąża przebiegła pomyślnie.

   - Ale.. kiedy ty wrócisz tutaj, jak ja dam sobie tam radę?- spytała Lucie, kiedy siedziały w jadalni i rozmawiały na temat wyjazdu, czekając tym samym na Sarę, Kamila i Danny’ego, który zdążył już poznać Lucie. Nie był zadowolony z kolejnego domownika, ale nie miał nic do gadania. W końcu on sam mieszkał tam „na doczepke”.
   - Pojedzimy do miejscowości, gdzie mieszka Dagmara. Jestem pewna, że się tobą zajmie.
   Dlaczego Emilia wybrała akurat miejsce, gdzie mieszkała przed kilkoma laty jej babcia a nie miasto, gdzie zamieszkiwała Joanna z rodziną? Przyczyna była prosta. Ciotka Emilii miała własną pięcioosobową rodzinę, która i tak mieszkała w mieszkaniu w bloku. Nie nażekali na ciasnotę, ale o wiele więcej miejsca było u Katarzyny i Tomasza, którzy już zgodzili się na przygarnięcie Lucie i Emilii na jakiś czas. Nawet się ucieszyli. A do tego dochodził jeszcze fakt, że Emilia chciała zostawić Lucie pod opieką kogoś kto dobrze mówił po angielsku. Co prawda Joanna podstawy tego języka znała, ale Dagmara była odpowiedniejsza. Była z Lucie w jednakowym wieku i o wiele sprawniej mówiła w języku ojczystym Lucie, a do tego już się znały i dobrze dogadywały.
   Do jadalni weszła najpierw Sara, poprawiając koka na czubku swojej głowy, a następnie Kamil i Danny, którzy zawzięcie ze sobą dyskutowali zapewne na sprawy biznesowe. Cała trójka zajęła miejsca przy stole i wszyscy zaczęli jeść. Emilia musiała poinformować rodzinę o jej wyjeździe z Lucie. Już wiedziała, że Sara nie będzie zadowolona. Kobieta nie wiedziała dlaczego, ale jej matka nie lubiła, kiedy wyjeżdżała, co często się zdażało.
   - Postanowiłyśmy coś z Lucie- zaczęła Emilia, połykając kęs swojej porcji.
   Sara odłożyła swoje sztućce i popatrzyła na córkę przymrużonymi oczami. Podbarła swoją głowę na swojej dłoni i nie spuszczała z niej wzroku.
   - Dla dobra Lucie, wyjeżdżamy do Polski- Emilia usłyszała westchnienie Sary. Tak jak się spodziewała, nie była zadowolona.- Musi mieć spokój, dlatego jej to zaproponowałam. Chciałam, żebyście wiedzieli- zerknęła na chwile na Danny’ego. Także odłożył swoje sztućce, oparł się na krześle i z założonymi rękoma patrzył prosto na Emilię, która nie potrafiła odczytać nic z jego kamiennej twarzy.
   - Według mnie to bardzo dobry pomysł- blondynka z wdzięcznością popatrzyła na Kamila, który ją poparł.- Lucie powinna spróbować takiego dość.. odmiennego życia. Cieszę się, że wpadłaś na taki pomysł- uśmiechnął się lekko do córki.
   Emilia przeniosła swój wzrok na Sarę, która nadal na nia patrzyła, tak jak i Danny.
   - Nie będę tam długo- powiedziała.- Pomogę tylko Lucie się zadomowić i wrócę. Będę ją później jedynie odwiedzała. Jest tam Dagmara, która może jej pomóc.
   - I tak już podjęłaś decyzję, więc nie rozumiem, dlaczego mi o tym wszystkim mówisz- Sara wróciła do jedzenia.
   Emilia westchnęła zrezygnowana.
   - Po prostu chcę, żebyś także mnie poparła. O wiele lepiej bym się czuła, kiedy wyjadę, wiedząc, że mam twoje poparcie, mamo- teraz to Emilia uważnie obserwowała każdy ruch Sary.
   - Ciągle wyjeżdżasz- rzuciła oskarżycielsko.
   - Jestem dorosła- mówiła przez zęby.- Mogę wyjeżdżać gdzie chcę i kiedy chcę. Równie dobrze mogłabym się wyprowadzić. Ale ty cokolwiek bym nie zrobiła i tak będziesz niezadowolona- zaczynała się coraz bardziej denerwować postawą swojej matki.- Zawsze coś nie będzie ci pasowało. Najlepiej dla ciebie by było, gdybym siedziała dwadzieścia cztery godziny w domu i nigdzie nie wychodziła, tak?
   - Emilka, uspokój się- Kamil już wiedział do czego to wszystko zmierzało i nie chciał do tego dopuścić.- Jedzmy, bo wystygnie.
   Emilia obrzuciła ostatnim spojrzeniem Sarę, a następnie przeniosła swój wzrok na Danny’ego, który nadal nie zmienił swojej pozycji. Następnie zaczęła jeść swoją porcję. Nie lubiła się kłócić z Sarą, ale czasami po prostu nie mogła wytrzymać jej zachowania. Zastanawiała się dość często, czy jest ono związane z utratą jej posady modelki? Ale przecież było to wiadome, że wiecznie nie mogła być najlepsza, a w końcu trzeba było odejść i ustąpić miejsca młodym i pięknym kobietom. Jednak utrata tej posady odbiła się bardzo mocno na Sarze. Modeling był całym jej życiem. Od najmłodszych lat marzyła, żeby zostać modelką i udało jej się to tu, w Nowym Jorku ponad dwadzieścia lat temu.

------------------------------------------------------
Witam wszystkich :D
Tak na początek chciałabym podziękować za wszystkie miłe słowa pod poprzednim rozdziałem! Nawet nie wiecie, jak było mi miło :*
Rzadko mi się zdarza pisać długie notki, ale ta na taką właśnie się zapowiada. Mam jednak nadzieje, że każdy da rade przeczytać :D
Rozdział do tych krótkich nie należy, ale będzie musiało tak być. Chciałabym skończyć publikować to opowiadanie jeszcze przed wakacjami, bo doskonale zdaję sobie sprawę z tego jak to jest. Wyjazdy i różne takie. Wiem, że większość będzie chciała po prostu odpocząć. W takim właśnie wypadku muszę się śpieszyć.

A teraz trochę inna kwestia. Tak jak pisałam dwa tygodnie temu, przestałam pisać. Siedzę z nosem w książkach i już mam serdecznie dość, ale cóż... Muszę... Łapię czasami takiego doła, że mam ochotę jedynie położyć się i płakać... Nigdy w życiu jeszcze się tak nie czułam i nie wiem czy dzieje się tak przez ten stres, presję, czy co, więc nawet gdybym chciała to nic bym nie napisała.
I nawiązując jeszcze do tego całego śpieszenia się z publikowaniem rozdziałów. Mam napisane jeszcze dwa, które oczywiście dodam, a później? Później niestety przerwa. Myślałam, że nie będzie to konieczne, szukałam innego rozwiązania, ale takiego nie znalazłam. Także sprawa ma się następująco:
20-21 marzec: rozdział 28
27-28 marzec: rozdział 29
03 kwiecień- 01-02 maj: przerwa.

Tak, wiem, że dość długa, ale inaczej nie dam rady za co BARDZO PRZEPRASZAM. Jest to aż 4 tygodnie... Naprawdę przepraszam. Mam nadzieję, że nikt mnie w tym czasie nie opuści.. Po prostu po egzaminach będę musiała coś napisać, żeby dodać, a na tą chwilę niczego nie mam.
Niestety tak prezentuje się sytuacja..

Zostaje mi później 9 tygodni do wakacji. W tym czasie będę musiała się wyrobić ze skończeniem historii. Myślę, że dam radę.

To by było na tyle z tych wszystkich spraw organizacyjnych. Jeszcze raz z całego serca przepraszam za przerwę, ale jak już pisałam, nie dam rady inaczej się wyrobić. Muszę się teraz skupić przede wszystkim na egzaminach. Myślę, że zrozumiecie..

Dziękuję, za wszystko!:*
Do następnego tygodnia!

piątek, 6 marca 2015

Rozdział 26

   W willi Emilia była pół godziny później. Kiedy przekroczyła próg, w holu pojawiła się Dagmara razem z Sarą. Obie wytrzeszczyły oczy na blondynkę, ale pierwsza ogarnęła się Daga.
   - Emilia, co się stało?- pisnęła przerażona. Zielonka nawet nie chciała sobie wyobrażać jak wyglądała. Była mokra, nie dało się znaleźć na niej suchej nitki, dygotała z zimna, a jej makijaż był rozmazany przez łzy i deszcz.
   - Na zewnątrz pada- skinęła głową w stronę okna, za którym nie było widac nic oprócz deszczu. Na dobre się rozpadało.
   - Co ty robiłaś w parku o tej porze?- Sara podała Dagmarze wielki puszysty ręcznik, którym ta okręciła Emilię.
   - Nie wiem- wzruszyła ramionami.
   Brunetka westchnęła. Poprosiła Sarę, aby zrobiła coś gorącego do picia, dlatego kobieta zniknęła po chwili im z pola widzenia. Kiedy obie kobiety miały już ruszyć w stronę salonu, drzwi wejściowe otworzyły się, a do środka wszedł Kamil z Danny’m. Obaj strzepali zbędną wodę ze  swoich parasolek i podniesli wzroki na kobiety, które w dalszym ciągu stały w holu.
   - Co się stało?- pierwszy spytał Kamil.- Niech zgadnę… Byłaś na zewnątrz.
   - Tak. Przed chwilą wróciłam..- pociągnęła nosem. Czuła, że będzie chora przez własną głupotę.- Och, przedstawię was sobie- dopiero wtedy zwróciła uwagę, że wcześniej nie zapoznała ze sobą Danny’ego i Dagmary. Przypomniała sobie dlaczego i poczuła, jak się zaczerwieni. Miała jednak nadzieję, że nie było to widoczne.
   - To jest Dagmara, moja znajoma z Polski, a to Danny współpracownik taty- zagestykulowała rękoma.
   - Danny Holland- mężczyzna wyciągnął w stronę brunetki swoją męską dłoń. Uważnie się jej przyglądał.
   - Cześć. Dagmara Formańska- uścisnęła jego dłoń, ale szybko ją cofnęła.- Miło mi cię poznać.
   - Mi również- patrzył na nią spod lekko przymróżonych powiek.
   - Przepraszamy,a le musimy porozmawiać, więc..- chrząknęła, oczyszczając gardło- oddalimy się- powiedziała Dagmara, łapiąc Emilię pod ramię.
   - Naturalnie. Porozmawiajcie sobie- Kamil ściągną wierzchnie nakrycie i powiesił w szafie.- Danny, będę w gabinecie- ruszył i zniknął za rogiem.
   - Bardzo dobrze mówisz po angielsku- zauważył mężczyzna, kiedy Dagmara już się odwracała.
   - Dziękuję. Mieszkałam w Nowym Jorku przez jakiś czas- wytłumaczyła, na chwile odwracając się w jego stronę.
   - Rozumiem.
   - To my już pójdziemy- Dagmara odwróciła się, ciągnąc za sobą Emilię. Zaczęła wchodzić po schodach w górę.
   - Jak coś to możecie mnie wołać- usłyszały jeszcze.
   - Dziękujemy- odkrzyknęła Dagmara.
   Lekko się zdziwiła, że Emilia prawie się nie odzywała, ale nic nie powiedziała.
   Obie kobiety poszły do sypialni, którą zajmowała tymczasowo Dagmara. Usiadły na jej łóżku.
   - Lepiej idź się przebrać- Dagmara przeczesała palcami swoje włosy.
   - Dobrze- Emilia zakaszlała. Ciągle drapało ją w gardle.
   Poszła do swojej sypialni i przebrała się w dres, a następnie wróciła do koleżanki i zajęła swoje poprzednie miejsce.
   - A więc.. co się stało?- zaczęła ostrożnie Dagmara.
   Emilia ponownie wybuchła płaczem. Zdążyła się przywiązać do Jenifer.  Emilia zaczęła rozumieć różne sytuacje, których wcześniej nie rozumiała. Przykładem były siniaki na ciele dziewczynki. Kobieta wiedziała, że kiedy ktoś choruje na białaczkę wystarczy lekko się o coś uderzyć, a powtaje siniak, jaki pojawiłby się u zdrowej osoby dopiero przy bardzo mocnym uderzeniu. Podobnie było z raną, z której popłynęło tak dużo krwi, kiedy Jenifer się potknęła i skaleczyła. Tak właśnie działo się u osób, które chorowały.
   - Jenifer, którą uczyłam… ona… to znaczy ja…- plątała się w swoich słowach, mówiąc między szlochami.- Dowiedziałam się, że ona… ona… jest chora… Ścieli jej włosy… oni ogolili jej głowę, Dagmara! Leży w szpitalu…- szepnęła.
   Dagmara bez słowa podsunęła się do niej bliżej i po prostu ją przytuliła. Zaczęła gładzić ją po włosach jak mama robi ze swoją córką, kiedy dowie się, że ktoś jej dokucza w szkole.
   - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, co ja poczułam- wyszlochała.- Nigdy bym się nie spodziewała, że tak młoda osóbka jaką jest Jenifer…
   - Csii… Już dobrze. Przecież to nie twoja wina- Dagmara czuła wielką chęć zrobienia czegoś, żeby Emilia w końcu szczerze się uśmiechnęła i żeby ten uśmiech pozostał na jej twarzy już zawsze.- Emilia, nie możesz płakać. Musisz być silna, jeśli tak bardzo zdążyłaś się przywiązać do tej dziewczynki. Przecież wyzdrowieje. Jest młoda. Da radę.
   - Ale dlaczego oni jej ścieli włosy?!- wychlipała, odsuwając się lekko od ciała Dagmary, aby spojrzeć jej w oczy.- Raczej to daje mi powód do myślenia, że w jej stanie zdrowia coś się pogorszyło.
   - A rozmawiałaś z kimś? Z nią? Z jej rodzicami? Kimkolwiek?
   Emilia pokręciła przecząco głową. Spuściła głowę, zasłaniając twarz włosami.
   - A co zrobiłaś?- spytała brunetka.
   - Ja.. po prostu uciekłam- wyszlochała.
   - A ta dziewczynka cię widziała?- Dagmara miała bardzo dobre podejście do osób w takiej sytuacji w jakiej była Emilia. Niejedna osoba mogłaby pomyśleć, że powinna studiować psychologię. Jednak wybrała inną drogę.
   - Widziała mnie- Emilia jeszcze bardziej się rozpłakała.- Jak ona musiała się poczuć, kiedy ja uciekłam?! Jestem kretynką!- krzyknęła na siebie.- Ja muszę do niej pojechać!- zerwała się na równe nogi.
   - Emilia, nie możesz- Dagmara próbowała skłonić Emilię, żeby ta z powrotem usiadła.- Nie wpuszczą cię. Jest za późno.
   Emilia opadła na pościel i zaczęła jeszcze bardziej płakać. Już o trylion razy bardziej wolała się dowiedzieć, że Jednifer jest bita. Wtedy mogłaby jej jakoś pomóc, a w takiej sytuacji? Z chorobą musi walczyć tylko osoba chorująca. Nikt inny nie może jej pomóc. Prawie w żaden sposób.
   - Jutro pójdę tam i dowiem się jaką grupę krwi ma Jenifer- postanowiła Emilia.- Jeśli będę mogła to oddam dla niej krew. Dam im także czek i…
   - Emilia- koleżanka jej przerwała.- A nie lepiej by było, gdybyś najpierw porozmawiała z nią i z jej rodzicami?
   - To też zrobię- wytarła łzy z policzków.- Zrobię to jutro. Muszę jej pomóc. Ona musi żyć..
   - Z pewnością będzie- zapewniła Dagmara.
   W tej chwili zadzwoniła komórka Emilii. Kobieta wzięła ją do dłoni i zobaczywszy, kto dzwoni, od razu odebrała.
   - Lucie? Och, jak dobrze, że dzwonisz!
   Dała znak Dagmarze, że pójdzie porozmawiać z przyjaciółką i wróciła do swojego pokoju, gdzie opowiedziała wszystko Lucie ze szczegółami. Tak bardzo potrzebowała, żeby  przy niej była.
   - Emily, bardzo mi przykro- powiedziała szczerze. – Obiecuję ci, że coś zrobimy. Pomogę ci.
   - Ale jak? Lucie, jak? Nie da się pomóc…- zaszlochała. Chciała przestać w końcu płakać, ale nie mogła.
   - Właśnie dzwonię, żeby ci powiedzieć, że za kilka dni przylatuję do Nowego Jorku.
    Emilia ze szczęścia aż podskoczyła. Nie mogła uwierzyć. Była to chyba jedyna rzecz, która mogła ją w tamtej chwili ucieszyć.
   - Naprawdę? Nawet nie wiesz, jak się cieszę- tak bardzo jej potrzebowała.
   - Tak, naprawdę. Przylatuję i nie zamierzam nigdzie się ruszać do porodu… Mam nadzieję, że i ty mi pomożesz. Pomożesz mi, prawda Emilka?- spytała pełna nadziei.
   - No jasne, że tak. Lucie, przecież ci od zawsze mówiłam, że we wszystkim ci pomogę! Razem damy sobie radę, obiecuję.
   - W dalszym ciągu nikt nie może się o niczym dowiedzieć. Od jakiegoś czasu już nie koncertuję, bo pokazało się kilka artykułów na ten temat jak bardzo przytyłam… Miałam tylko sesje zdjęciowe, które wszystkie były komputerowo przerabiane tak, żeby nie było widac mi brzucha… To było okropne! Nie nawidzę oszukiwać ludzi.
   - Wyobrażam sobie. Gdzie teraz jesteś?
   - We Włoszech.
   - Więc niedługo się zobaczymy…. Nie mogę się doczekać!
   - Ja także.


   Następnego dnia Emilia od razna myślała tylko o tym, żeby jechać do szpitala. Jednak nie mogła. Musiała pójść ostatni dzień do pracy. W szkole muzycznej pierwszy raz siedziała jak na szpilkach i chciała jak najszybciej stamtąd wyjść. Kiedy po ostatniej lekcji pożegnała się z uczniami już na dobre, jak to zrobiła także na poprzednich lekcjach z innymi grupami, zabrała wszystkie swoje rzeczy, pożegnała się z innymi nauczycielami, od dyrektora otrzymała wynagrodzenie i wybiegła z budynku. Wszystkie swoje rzeczy rzuciła na tylne siedzenie samochodu i dała znać Dagmarze, która ją o to poprosiła, że już jedzie do szpitala. Spotkały się na miejscu. Emilia niemal biegła w stronę wind, a Dagmara próbowała z całych sił dotrzymac jej kroku. Jej krótkie nogi wcale jej tego nie ułatwiały.
    - Gdzie właściwie teraz idziemy? Do dziewczynki czy będziemy szukać lekarza?- spytała Dagmara, kiedy w windzie mogły na chwilę stanąć. Emilię aż nosiło z jednego kąta w drugi. Wydawało jej się, że widna jak na złosć jedzie wolniej niż zazwyczaj.
   - Oczywiście, że do Jenifer- powiedziała jakby to było oczywiste.
    Kiedy drzwi windy się otworzyły, Emilia z prędkością światła z niej wyszła.
   - Emilia, zwolnij- Dagmara wciąż prawie biegła za blondynką.
   - Och, przepraszam- zwolniła.- Po prostu muszę do niej iść! Kupiłam rano owoce i ciasteczka..
   - Emilia, uspokój się- kobieta zamilkła.
   - Poczekaj- Emily zatrzymała koleżankę, kiedy były już dosłownie dwa kroki od odpowiedniej sali. Dagmara spojrzała na nią zmieszana. Dopiero jej się tak śpieszyło, a teraz się zatrzymuje? Myślała.- Nie wiem… co mam robić.. Nie chcę, żeby zrobiło się jakoś dziwnie..
   - Nie martw się- pocieszała ją.- Będzie dobrze- zapewniła.- Wchodzimy?
   Emilia głośno wypuściła powietrze, przytakując. Podeszła do drzwi i z wahaniem nacisnęła na klamkę. Bała się. Po prostu się bała. A czego? Widoku Jenifer chyba najbardziej.
   Weszła. Kiedy podniosła wzrok, dwie inne postacie nie spuszczały z niej wzroku. Jenifer i jakaś nieznana dla Emilii kobieta. Dorbna osóbka tak jak poprzedniego dnia miała na głowie chustkę w różne wzory. Nie było sladu po jej pięknych kasztanowych włosach. Dagmara czuła się tam najgorzej z nich wszystkich. Czuła jakby była piątym kołem u wozu. Nie znała nawet tej dziewczynki, która była tak ważna dla Zielonki.
   - Dzień dobry- przywitały się.
   - Emily…- Jenifer bardziej szepnęła niż powiedziała. Oczyściła gardło z chrypki i powoli się podniosła do pozycji siedzącej.- Jesteś tu..
   - Jestem- przyznała.
   - To pani- nieznana kobieta wstała z krzesła, na którym wcześniej siedziała.- Że też pani nie poznałam. Jestem Trisha Gonzalez- wyciągnęła w jej kierunku dłoń. Uścisnęła ją. Emilia już wiedziała, kim jest kobieta. Matką Jenifer.
   - Emily Zielonka. A to moja… koleżanka Dagmara Formańska- wskazała na brunetkę.
   - Witam- uśmiechnęła się lekko.- Um… ja może wyjdę. Emilia, będę czekała na korytarzu- powiedziała nie chciała przeszkadzać. Nikogo tam nie znalała i naprawdę czuła się bardzo nieswojo. Po chwili już jej nie było.
   - Tak, ja też was zostawię. Pójdę do bufetu napić się kawy. Później jeszcze przyjdę. Trzymaj się, skarbie- pocałowała Jenifer czule w czoło.- Do widzenia- pożegnała się.
   - Do widzenia- Emilia odprowadziła ją wzrokiem.
   Zapadła cisza. Ani Emilia, ani Jenifer nie umiała się przełamać. Blondynka spojrzała na dziewczynkę. Wydawała się bladsza niż poprzednio. Serce Emilii się ścisnęło. Nie mogła tego znieść. Tak bardzo było jej szkoda Jenifer. Nigdy by nie pomyślała, że tak bardzo polubi zwykłą na pozór dziewczynę. Ale ona nie była zwykła. Miała bardzo wielki talent. Dopiero wtedy Emilia zaczęła rozumieć, dlaczego Jenifer powiedziała jej podczas ich pierwszej rozmowy, że „dopóki może, będzie się rozwijać muzycznie”. Chodziło jej o chorobę…
   - Bardzo się cieszę, że przyszłaś- to dziewczyna „przełamała lody”. Mówiła cicho i wolno.
   - Musiałam…- w oczach Emilii pojawiły się łzy, kiedy zobaczyła, że policzki Jenifer są mokre.- Nie płacz- kucnęła przy jej łóżku i wytarła jej łzy.- Proszę cię, nie płacz…- sama zaczynała się rozklejać.
   - Emily, ja umieram…
   Nie dała rady dłużej wstrzymywac łez. Popłynęły z jej oczów niczym wodospad.
   - Nie mów tak- energicznie kręciła głową.- Nie… nie umierasz… Dlaczego mi nie powiedziałaś?
   - Nie potrzebuję niczyjej litości- wyszlochała.- Nie chciałam, żebyś rozmawiała ze mną, spędzała ze mną czas tylko dlatego, że już niedługo mnie nie będzie.
   - Nigdy przecież nie…
   - Wiem, ale gdybyś wiedziała tak właśnie by było- przerwała jej.
   Emilia ją przytuliła. Bardzo mocno. Tak bardzo się do niej przywiązała. Czuła się jakby była jej bliską rodziną. Wiedziała, że Jenifer jest kimś niezwykłym i gdyby nie choroba doszłaby bardzo daleko ze swoim wielkim talentem. Była niesamowitą osobą to nie podlegało dyskusji.
   - Tak bardzo cię kocham, Emily- usłyszała i zaczęła płakać jak małe dziecko.
   - Ja też cię kocham, Jenifer- odsunęła się lekko od dziewczynki. Jej oczy były czerwone od płaczu, a z jej piersi co jakiś czas wydostawał się szloch.
   - Jesteś dla mnie jak siostra…- te słowa całkowicie roztopiły serce Zielonki.- Od zawsze byłaś dla mnie wzorem do naśladowania, a jak cię poznałam.. myślałam, że śnię. Jesteś niesamowitą osobą, Emily.
   - Nie- pokręciła głową.- To ty jesteś niesamowita. A teraz musisz waliczyć, słyszysz Jenifer? Musisz walczyć i wygrać, rozumiesz? Dla nas wszystkich. Dla twoich rodziców, znajomych, dla samej siebie… dla mnie. Proszę cię, walcz do końca i się nie poddawaj.
   - „Zawsze dąż do wyznaczonego sobie celu, spełniaj marzenia, bo są one po to, żeby je spełniać. Możesz w życiu napotkać wiele przeszkód, ale musisz być silna i pokazać wszystkim, że stać cię na wszystko.”- zacytowała słowa Emilii, które wypowiedziała podczas ich pierwszej rozmowy. Emilia lekko się uśmiechnęła na to wspomnienie.- Moją wielką przeszkodą jest białaczka. Emily… ja mam minimalne szanse na wygraną. Nikt mi tego nie powiedział, ale ja to wiem. Czuję to w środku…
   Czuła, że wypłakuje morze łez. Nie mogła przestać. Nie mogła dopuścić do siebie myśli, że Jenifer może już niedługo nie być. Ona nie mogła umrzeć, powtarzała sobie.
   - Wygrasz, Jenifer. Musisz- nie przejmowała się, że musiała wyglądać okropnie. Nic się dla niej nie liczyło oprocz Jenifer.- Dasz radę…
   - Będę próbowoła, ale nie bądź na mnie zła, jeśli mi się nie uda.
   - Jenifer, ja nigdy nie będę na ciebie zła- zapewniła.
   - Przepraszam, że ci nie powiedziałam, ale nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział… A jak byłaś tutaj wczoraj… Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę.
   - Zobaczysz mnie jeszcze wiele razy. Będę przychodziła do ciebie codziennie.
   - Dobrze. Tylko ciekawe, czy ja każdego dnia tu będę.
   - Będziesz. Jenifer, będziesz. Wyzdrowiejesz i wszystko będzie dobrze- bardziej zapewniała samą siebie niż Jenifer.- Wrócisz do szkoły muzycznej… osiągniesz w życiu wiele
   - Trzeba mieć nadzieję- uśmiechnęła się na moment smutno- ale… chcę, żebyś o czymś wiedziała…- pociągnęła nosem.- Kiedy umrę- Emilia już chciała wtrącić, że to niemożliwe, ale dziewczyna jej nie dała.- Kiedy umrę, zawsze będę przy tobie, obiecuję. Będę wszędzie tam gdzie ty, będę twoim aniołem stróżem. Chcę, żebyś o tym wiedziała, że mimo wszystko nie pozbędziesz się mnie- zaśmiała się cichutko.- Będę cię chroniła na tyle na ile będzie to możliwe, ale sama też będziesz musiała walczyć, bo życie jest po prostu nie fair. Teraz ty musisz mi obiecać, że będziesz walczyła o swoje szczęście. Obiecaj mi to, Emily.
   - Obiecuję.
   - Tak bardzo cię kocham- nadeszła nowa fala łez.
   - Ja też cię bardzo kocham.

                                                                                          ***
   Emilia codziennie odwiedzała  Jenifer w szpitalu. Dużo rozmawiały, śmiały się. Czasami nawet zapominały, że są w takim miejscu. Emilia kupiła kilka gier planszowych, w które razem grały i kilka innych rzeczy. Cieszyła się, kiedy widziała usmiechniętą Jenifer. Zielonka przekazała też sporą sumę pieniędzy na leczenie dzieci w podobnej sytuacji jak dziewczynka. Rozmawiała z jej mamą, która była jej niezmiernie wdzięczna za wszystko, co robiła Emilia. Niestety dowiedziała się, że z każdego dnia stan zdrowia Jenifer się pogarszał.. Na dodatek nic nie dało się zrobić. Emilia całymi nocami nieraz płakała. Nie chciała nawet dopuszczać do siebie myśli, że może zabraknąć tak ważnej dla niej dziewczynki.
  Kolejnego dnia z kolei Zielonka, tak jak zawsze, poszła do Jenifer. Dagmara w tym czasie pojechała odwiedzić swoją znajomą z czasów, kiedy jeszcze mieszkała w Nowym Jorku. Najczęściej właśnie to robiła- odwiedzała znajomych.
   Zielonka zaparkowała na parkingu i wyszła z samochodu, biorąc pod pachę misia, którego kupiła Jenifer. Już nie biegiem, ale spokojnie weszła do szpitala, a następnie wjechała windą na odpowiednie piętro. Usmiechnęła się miło do pani Evans, którą zobaczyła w recepcji. Ta jednynie posłała jej marny uśmiech. Emilia zmarszczyła czolo, ale szła dalej. Kiedy doszła do sali, w której powinna leżeć Jenier, na początku nic nie rozumiała. Łóżko było idealnie pościelone nieskazitelnie białą pościelą, szafka, na której zawsze stały butelki z wodą lub inne rzeczy Jenifer, zniknęły. Krew z twarzy Emilii odpłynęła, kiedy zaczęły nawiedzać ją czarne scenariusze. Nie to nie może być prawda! Krzyczała w myślach. Gorączkowo się rozejrzała. Wybiegła na korytarz. Na drugim jego końcu zobaczyła lekarza, rozmawiającego z Trishą, wtuloną w pierś jakiegoś mężczyzny. Domyśliła się, że to ojciec Jenifer, ponieważ była ona po prostu jego dziewczęcą miniaturką. Trisha zachodziła się płaczem. Z jej policzków kapały łzy i co chwilę pociągała nosem. Emilia podeszła do nich. Napotkała zapłakany wzrok matki Jenifer. Kobieta lekko pokręciła głową i to wystarczyło. Emilia zrozumiała.
   Jenifer Gonzalez umarła.